Black Steel

1

Gorąco… nic nie pamiętam. Pierwsze co pomyślałem po obudzeniu – o rany jak tu jest gorąco. Poszedłem gdzieś w dal pozostawiając za sobą rozbitego vertbirda. W pobliżu nie było innych ciał. Więc rozbiłem się ale jak do tego doszło… i gdzie ja jestem. Wokół tylko gorąco. Czerwona rozpalona pustynia.

Dotarłem do kilku ruin. Kompletnie pusta okolica. Cały ten świat jest taki pusty. Czuje się bezradnie. Ta cisza dudni mi już w uszach! Myślę chodzę i myślę… szukam. Nie mam punktu oparcia, niczego nie jestem w stanie sobie przypomnieć.

Kolejne ruiny, puste szkielety zabudowań. Znów puste, nic wewnątrz. Ani przyjaciół, ani wrogów. Nic do znalezienia. Chociaż nie.. znalazłem nadpalone krzesło które wziąłem ze sobą.. Ale nie mogę na nim usiąść – ma tylko trzy nogi. Nie wiem po co nosze to ze sobą. Dziwny mam punkt oparcia.

Zaczynam świrować. Ten świat jest kompletnie opustoszały. Zatrzymałem się gdzieś na pustyni, raczej stepach. Trawa, odgłosy świerszczy. Pustka, cisza- tylko to brzęczenie, wdziera mi się w uszy jak wiertarka. Słyszę je ale żadnego nie widziałem. Czy ja to sobie wyobrażam? Tylko świerszcze przetrwały wojnę… i ja.

Dotarłem do kolejnych ruin, jestem skrajnie wyczerpany, znudzony, nie wiem co z sobą zrobić. Zauważyłem napis na ścianie 11. Obok znajdowały się metalowe drzwi zrobione z zardzewiałych już grubych prętów. Uchylone, strasznie zaskrzypiały gdy je otwierałem. Małe pomieszczenie i klapa w podłodze. Odsunąłem ją- ukazały się schody na dół. Zaryzykowałem.

Muzyka! Śmiech! LUDZIE!! Pomieszczenie było ciasne, wewnątrz 5 ludzi. Pełno gratów poustawianych pod ścianą. Na środku fotele wyciągnięte z auta poustawiane w kółko. Wszyscy byli pijani, potknąłem się o jakąś butelkę na podłodze. Hej.. chciałem go zagadać gdy zaczął rzygać do umywalki.

Usiadłem na fotelu, nikt na mnie nie zwracał uwagi. Czy ja jestem jakimś duchem do cholery?! Po chwili odezwał się do mnie jakiś zezowaty gość. Mówiliśmy o dziwnych rzeczach, już nie pamiętam o czym, w ogóle nic nie pamiętam. To wszystko jest takie dziwne, czuje że zaraz oszaleję, mdli mnie…

2

Następnego dnia? Nie wiem jak długo tu leże. Wielkie łóżko w stylu retro, było by ok gdyby nie te sprężyny, robaki i smród! Wszyscy stali naokoło i gapili się na mnie jakby widzieli mnie pierwszy raz na oczy. Zresztą nie dziwie im się.. wszyscy byli zalani w trupa gdy tu wszedłem. Wstałem trzymając się ręką za głowę. Coś mi pulsowało w głowie. Na początku miałem schizmy że coś mi wszczepili do środka, ale to tylko zwykłe pulsowanie głowy- efekt udaru słonecznego.

Później pamiętam tylko to że stałem na zewnątrz z wielkim gnatem w dłoni. Przyglądałem się tej spluwie a historyjki jak echo docierały do mnie z opóźnionym zapłonem „..to on, nasz wybraniec, modliłem się o niego.. właśnie tak sobie wyobrażałem naszego bohatera ..ja też ..as pik bije karo (z oddali-ktoś grał w karty).. idź ..tuż za złomowiskiem na wschodzie ..jest ich siedlisko ..wychodzą w nocy i jedzą ..nas ..kanibale, mutanci ..zabij ich ..czy ktoś mógł by mi nalać herbaty (z oddali odgłos strumienia wody)…na wschodzie..”

Spluwa ciążyła mi w dłoni ale ściskałem ją mocno i powłóczyłem nogami w dal. Więc nocą dzieje się dużo więcej niż za dnia? Pusty świat. Faktycznie, gdy skierowałem się na wschód- tam dostrzegłem spore śmietnisko. Nie nazwał bym tego złomowiskiem. Śmierdzące śmieci, kupa śmierdzących śmieci! ..uspokoiłem się.. odpadki i azot (?).. Przyjrzałem się sporemu pistoletowi, sięgnąłem do kieszeni- było tam sporo amunicji kaliber 308WIN. Ciążyło mi to wszystko, ale miałem obawy że zaraz znajdę dla nich zastosowanie (!) Było jeszcze dość chłodno. Słońce wstawało na horyzoncie- kierowałem się na nie ..na wschód.

Gdzieś na środku całego tego brudu stał zamaskowany budynek. Wyglądało jak nic co widziałem do tej pory. Winda była że tak powiem nieczynna. Spojrzałem w otwór i naplułem na dół. Potem użyłem drabiny obok. Wokół panowała idealna cisza. Gdy obróciłem się- byłem już w ich rękach. Strzelałem na oślep, na szczęście broń miała sporą siłę, więc wystarczył jeden tylko strzał na każdego.

Stałem pośród ciał i ładowałem broń. Wszyscy wyglądali okropnie jeszcze zanim ich podziurawiłem. Mutanci. Korytarze były puste. Nie spotkałem już więcej żywej duszy w okolicy ale byłem nieustannie ostrożny, nawet gdy już byłem dawno na zewnątrz. Nawet gdy zatrzymałem się na środku stepów, ciągle obracałem się za siebie. Nie zapomnę tego jacy oni byli bezszelestni. Chyba że to ja ogłuchłem i stąd ta cisza?! Słyszałem tylko świerszcze ..ale nie widziałem żadnego.

3

Wróciłem do schronu i automatycznie w jednej chwili się odprężyłem. Schodziłem powoli po schodach, coraz bardziej zaczynała mnie boleć ręka. Silny stres nie dopuszczał bólu, który teraz się ujawnił. Spojrzałem na ramie, kawał oderwanego mięsa zwisał z rozdartej koszuli. Zatrzymałem się przerażony. Ktoś z dołu krzyknął ..wrócił nasz bohater!.. krzyczeli cos wszyscy ale tylko to zrozumiałem.

Stół operacyjny był drewnianymi drzwiami wspartymi na skrzyniach. Umyli mnie alkoholem, sporo też wypiłem, strasznie piekło. Na szczęście miałem tylko sporo zadrapań a mięso które zauważyłem na ramieniu było fragmentem mutanta. Co jakiś czas traciłem świadomość, w pół śnie odzyskiwałem fragmenty wspomnień. Obrazy doktora z opatrunkami wymieszane z hangarem.. bazą.. dostałem rozkaz.. oglądałem jakiś plan.. mapę terenu.. lot zwiadowczy?

Gdy się ocknąłem towarzystwo było już całkiem rozkręcone. Znów tak jak gdy byłem tu pierwszy raz. Wszyscy pijani, nie wiem jak to opisać- kompletny chaos. Usiadłem na fotelu z auta naprzeciwko zezowatego. Miałem z nim dziwną fazę. Znów zaczęliśmy rozmawiać o dziwnych rzeczach, które rozumiałem tylko w danej chwili, jakby na innej płaszczyźnie świadomości. Były to jakieś filozoficzne, oddalone od całej przyziemności dyskusje. Zasnąłem.

Nie to nie był sen, ciągle słyszałem co dzieje się w pomieszczeniu. Butelki na podłodze potrącane przypadkowo, śmiech, muzyka.. i ból. Następnego dnia dostałem nowe zadanie. Wyszedłem z samego rana, słońce wstawało na horyzoncie, było jeszcze dość chłodno. Udałem się na południowy zachód gdzie miało się znajdować pole uprawne. Na plecach niosłem wielki pusty plecak uszyty z różnego rodzaju kawałków materiału. Słyszałem tylko własne myśli i świerszcze. Nigdy nie widziałem jednych ani drugich.

Dotarłem na miejsce „..tam gdzie rośnie dzika kukurydza..” Zacząłem kopać w ziemi „..przynieś ziemniaki na bimber, tyle ile udźwigniesz..” Chyba to nazywali ziemniakami. Nie wiem. Tylko to rosło w ziemi więc zacząłem ładować do plecaka. Wyglądały raczej jak ogórki. Ziemia była strasznie sucha, pył unosił się wysoko za każdym razem gdy rozgrzebywałem ją. Postanowiłem poszukać narzędzi i wtedy dostrzegłem błysk. Poczekałem chwilę. Powtórzył się- błysk światła z oddali. Ktoś mnie obserwuje przez lunetę?

4

Kolejne puste miasto. Jedynym nie zniszczonym budynkiem był mały kościół. Wewnątrz roztrzaskane witraże na posadzce. Chrupały pod naciskiem butów. Wszędzie było ich pełno. Fragment szkła musiał dawać błysk. Pomieszczenie było puste i nienaturalnie chłodne. Ten chłód mnie przestraszył więc wybiegłem na zewnątrz. Uciekłem z tego miejsca. Pech- straciłem orientacje.

Minęło kilka dni, w tym czasie żywiłem się ziemniakami które piekłem na trawie. Na szczęście miałem w kieszeni standardowe wyposażenie survivalowca. Bez noża i zapałek.. nie wiem jak dał bym rade. Kolejne opustoszałe miasto. Podszedłem do wraku auta i zacząłem go naprawiać. Tak po prostu, trwało to wiele godzin i nie przyniosło żadnego rezultatu.

Teraz mam wrażenie że wcale nie naprawiałem tego auta. Starałem sobie przypomnieć całe zdarzenie. Siedziałem w cieniu oparty pod murem. Z dystansu widziałem siebie jak wkładam druty i kamyki do przewróconej lodówki. Otwarłem jej drzwi jak bagażnik. Chwyciłem się za głowę, wciąż w niej coś pulsowało. W dłoni pozostała garść włosów. Promieniowanie. Czy to wszystko się wydarzyło albo wciąż mam urojenia?

Zajrzałem do plecaka. Nie były to ani ziemniaki ani ogórki. Jadłem jakieś dziwne podłużne korzenie. Na szczęście to da się jeść. Szczęście. Zastanawiałem się nad tym intensywnie i bardzo poważnie. Szczęście powinno wywoływać uśmiech na ustach.. szczęście czy radość? Pamiętam że właśnie o tym rozmawiałem z zezowatym. Pamiętam jego rozbiegane oczy. Teraz siedziałem na przeciwko pustej metalowej beczki z wieloma otworami.. po kulach? Spoglądałem w te otwory jak oczy. Mam nadzieje że to nie z ta beczką rozmawiałem wcześniej…

Autor: Lich

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.