(…)Ten dzień na pustkowiu rozpoczynał się jak każdy inny czyli wielka nuda. Czyściłem mojego bozara, gdy nagle napadła na mnie grupa uzbrojona po zęby w różnego rodzaju bronie. Z dwoma sobie poradziłem (zabiłem ich z bozara), no a z resztą było gorzej. Okradli i ogłuszyli mnie. Wyglądali jak enclava, ale to nie była enclava, ponieważ nie byli aż tak zaawansowani. Zagrozili mi, że jeżeli coś powiem to mnie odnajdą i zabiją. Tak jak się pojawili tak znikli – czyli znikąd. Obudziłem się po kilku godzinach… byłem cały poobijany. Postanowiłem pójść do najbliższego miasta, aby się zaopatrzyć i na następny raz rozbić zgraję złoczyńców. Wyruszyłem do Klamath, jednak tam, gdy tylko wszedłem, przywitał mnie ogromny odór śmierci. Wszędzie leżały trupy cywilów. Z początku myślałem, że tu nikogo nie ma, lecz po chwili wyszedł sprzedawca broni. Opowiedział mi o całym zdarzeniu. Okazało się, że to ta sama grupa co napadła na mnie. Po chwili zastanowienia sprzedawca przyjął moją pomoc dotyczącą rozbicia tej bandy. Przygotowania trwały trzy dni. W ramach pomocy sprzedawca dał dał mi kilku ludzi do obstawy i dał nam wszystkie bronie, pancerze, naboje, stimpaki jakie miał w sklepie.
Z opowiadań naocznych światków dowiedzieliśmy się o ich kryjówce. Ich kryjówką była potężna jaskinia, obwarowana trzema silnymi, ale słabo uzbrojonymi mutantami. Uporaliśmy się z nimi szybko. Najtrudniej było w samej „paszczy lwa”, gdyż tam akurat był ich przywódca… mutant. Rozpętała się prawdziwa bitwa. Na początku udało mi się zastrzelić jakiegoś gościa w pancerzu wspomaganym. O mały włos, a nie zebrałbym z bazooki. W ostatniej chwili usunąłem się z jej pola rażenia. Straciłem dwóch gości. Ale im został tylko przywódca. Po długiej chwili zwyciężyliśmy!!!
Pozbieraliśmy ich wszelkie bogactwa i razem z chłopcami wróciliśmy do Klamath. Całe miasto było mi wdzięczne za uratowanie Klamath. Wieść o moim zwycięstwie nad nieznajomymi dotarła aż do Kryptopolis. I tak w wielkiej chwale zwycięstwa wyruszyłem z powrotem na pustkowie.(…)
Autor: Łukasz Bryła