Postnuklearne opowiadanie o Świętym Mikołaju i choince

Cześć nazywam się Mikołaj, Święty Mikołaj. Ha, myślicie, że nie istnieję, nawet wojna nuklearna mnie nie zabiła. Mimo, że wszyscy moi pomocnicy nie żyją, ja dalej rozwożę prezenty do grzecznych dzieci. Ha, przynajmniej mam teraz nieco mniej pracy. U mnie, na biegunie, trochę mniej śniegu ale dalej jeżdżę zaprzęgiem. Może nie mam już reniferów, tylko milutke Deathclawy, jeden nazywa się nawet Rudolf czerwononosy.

W tych cięzkich czasach zdażyło mi się parę śmiesznych sytuacji.

Dwa lata temu, gdy mknąłem sobie przez Californię, zatrzymało mnie parę dzieciaków, byli ubrani jak clowni. Więc wysiadłem z pojazdu, chwyciłem swój worek, podszedłem.
-How how howw… wesołych Świąt – zacząłem.
-Ha ha ha…. – widzieliście jakiś frajer. – powiedział chłopak w niebieskim stroju z żółtą trzynastką na plecach.
Ja, nie dając się zdenerwować, kontynuowałem.
-Byliście grzeczni???? – zapytałem.
-Jasne że tak, zabiliśmy tylko ok 142 ludzi, i dużo mutantów, deathclawów, i innych kłopotów. – powiedział dzieciak w czerwonych trampkach.
W tej chwili moje deathclwy popatrzały się w stronę smarkaczy.
-To należy sie wam ruzga a nie prezent – powiedziałem poważnie.
-Nie gadaj głupot tylko dawaj kasę, dziadku… – powiedział ten z trzynastką.
-Ha, jesteście niegrzecznymi dziećmi – powiedziałem.
-No i co k**wa z tego – powiedział dzieciak w combat armor i wyciągnął swojego CAWS’a.
-Ja tego nie chciałem – mówiąc to, zrzuciłem swą czerwoną pelerynę.
Zza pasu wyciągnełem SŚM. SŚM oznaczała: Splówa Świętego Mikołaja. Wycelowałem temu z trzynastką w środek czoła, ten myślał, że chyba żartuję. Wystrzeliłem pocisk, leciał powoli, miał kolor biało-czerwony. 13-stkowy dostał, popatrzał się wokół , na siebie.
-Hahaha – zaczął się śmiać – chyba coś nie działa dzia…. – w tej właśnie chwili zmienił się w mały kartonik zawiązany niebiesko-żółtą wstążką.
-O, k**wa patrzcie, co on zrobił z Chosen One – powiedział dzieciak.
– Nie będziesz mi tu przeklinać – powiedziałem i strzeliłem w smarkacza w czerwonych trampkach.
On zamienił sie w podłużny prezent z czerwoną wstążką.
– Ja nie nie, proszę – zaczął mamrotać i płakać ten w bojowym pancerzu.
– Dobra, ale będziesz moim pomocnikiem – powiedziałem.
– Tak, tylko nie zamieniaj mnie w prezent -mamrotał dalej.
– Dobra, chodź tu i przynieś te prezenty…. – powiedziałem
I tak zdobyłem pomocnika, nazywał sie Cassidy. Opowiedział mi o swych kumplach, mieli dużo dobrych akcji za sobą, byli po stronie dobrych. Ale, kto stanie na drodze Świętego Mikołaja, kończy jako prezent.

A natomiast rok temu, w wiosce Arroyo, jakoś nikt nie chciał nawet ze mną pogadać. Nie chciałem zamieniać całej wiochy w prezenty, bo nie zmieściłbym ich w moim pojeździe. Pojechałem do New California Republic. Na środku placu mieli ogromną, zieloną choinkę. Wiedziałem, że to niemożliwe. Pognałem więc od razu do pani prezydent Tandi.
-Witam was, Mikołaju – powiedziała Tandi.
-Nie bredź, powiedz, skąd macie choinkę. – zacząłem ostro.
-A rosną sobie na wschód od miasta, piękna, co nie?? – powiedziała.
-Tak, piękna – skłamałem.
Wiedziałem, że to nie jest prawdziwa choinka, u mnie, w mojej bazie, mam wykrywacz choinek. Zanim wyjechałem, spojrzałem na wykrywacz. Liczba choinek wynosiła 2. Jedna przed moim domem a druga w środku. Wiedziałem, że to jakiś genetyczny potwór. Ale nie mogłem tego sprawdzić. W końcu, jestem tylko Świętym Mikołajem. Idąc ulicą zobaczyłem małego mutancika , który siedział na krawężniku i płakał.
-Co się stało – zapytałem, poklepując go po 3 ramieniu.
-Weee… oni… zamienili… weee mojego… weee tatę weee… w weee choinkę….- łkał mały.
-Ha, a więc tak.. – powiedziałem odkrywczo – kto to zrobił?? – zapytałem.
-Ten nieznośny doktor genetyki, Wilco, na żądanie szmaty Tandi – powiedział z nadzieją mutancik.
-Zaprowadź mnie do tego złego doktora – powiedziałem łagodnie.
Droga nie była daleka, za 2 ulicami stał jego dom. Wyciągnełem SŚM i kazałem małemu zostać na zewnątrz. Wkroczyłem jak Rambo 16, 43 krew. Przyłożyłem doktorkowi splówę do skroni.
-Coś ty zrobił temu mutantowi, palancie. -wrzasnąłem.
-To, co widać – powiedział hardo doktorek.
-Masz go natychmiast odmienić – mówąc to przeładowałem SŚM.
-Nie – powiedział doktorek.
-Nie, to patrz – i wystrzeliłem w kierunku jego pacjenta a ten zamienił się w prezent – I co teraz ?? -zapytałem.
-Hmm… przekonałeś mnie – powiedział w strachu – muszę zrobić antidotum.
-Masz 5 minut – powiedziałem groźnie.
Po 5 minutach antidotum było gotowe. Ale mimo to zamieniłem doktorka w prezent, który później wręczyłem Tandi. Mutanta zamieniłem w mutanta i wszystko się dobrze skończyło….

Autor: Spicmir

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.