Świątynia prób

Kamienista ścieżka którą szedł Sarg, zakrętami omijała uschnięte drzewa i dziarsko wiła się przez gęste krzaki pełne suchych liści. Gdzieniegdzie, na drodze stawały duże kupy kamieni. Plemieniec przedarł się przez największe skupisko martwych roślin i między drzewami ujrzał zarysy jakiejś budowli, uformowanej w skalnej ścianie kanionu.
Gdy podszedł bliżej, jego oczom ukazały się krótkie i szerokie schody, na końcu których, spowite mrokiem wejście prowadziło gdzieś w głąb tajemniczej jaskini. Tuż nad wejściem, gigantyczna, opleciona pajęczynami, wykuta w skale twarz patrzyła na niego wzrokiem ślepca. Płomienie tańczące na dwóch paleniskach, po obu stronach schodów, cicho szumiały, jakby coś mówiły.

Plemieniec zatrzymał się na schodach. ,,Świątynia Prób” – pomyślał, wodząc po budowli, wzrokiem pełnym podziwu.

Świątynia nie przerażała go, ale jej tajemniczość budziła w nim jakiś podświadomy lęk. Od kilku dni z upragnieniem oczekiwał chwili gdy wrota plemiennego sanktuarium staną przed nim otworem a on będzie mógł dowieść swojej przydatności. Wiedział już jak ważne zadanie zostanie mu powierzone jeśli podoła próbie i przejdzie przez Świątynię. Po raz pierwszy w życiu czuł że spotyka się ze swoim przeznaczeniem i był dumny z siebie samego. Został Wybranym.

Westchnął spoglądając na trzymaną w dłoni włócznię i ruszył schodami w górę, do wejścia.

Podłogę komnaty w której się znalazł, stanowiły kamienne płyty ułożone obok siebie niczym chodnik. Sześć kamiennych filarów ustawiono wzdłuż by torowały drogę do masywnych metalowych drzwi na wprost od wejścia. Wewnątrz nie było ciemno ale wzrok Sarga, przywykły do skąpanego w słońcu dnia, z trudem przyzwyczajał się do nikłego światła pochodni umocowanych na filarach. W powietrzu unosiła się intensywna woń kadzideł a złowrogie pomruki echem odbijały się od kamiennych ścian.

Kiedy już wzrok plemieńca obył się z zaciemnionym pomieszczeniem, zauważył duży cień padający zza filaru na ścianę. Nie był to cień człowieka ale raczej jakiegoś potwora. Przez dłuższy czas był nie ruchomy, ale gdy wreszcie się ruszył, zza kamiennej kolumny wyłoniło się stworzenie wielkości dużego psa. Potwór, budową przypominał mrówkę, ale jego rozmiary w niczym nie pasowały do tego szlachetnego owada. Dwoje małych oczu, lśniło lekko czerwonawym światłem a wyrastające z jajowatej głowy czułki zwrócone były w stronę Sarga.

Wtedy plemieniec, kątem oka zauważył drugi cień, na ścianie obok swego własnego. Wiedział już co się dzieje, ale nie chciał tego po sobie pokazać. Wpatrująca się w niego mrówka lekko i powoli odchyliła się do tyłu. Oczy mocno zaświeciły.

Sarg starał się nie drgnąć by nie sprowokować maszkary do ataku, ale jego ręce same zaciskały się na włóczni. Kolejne pomruki wypełniły komnatę i nagle nastała całkowita cisza którą niespodziewanie przerwał pisk potwora rzucającego się do ataku niczym strzała wystrzelona z łuku.

W komnacie rozbrzmiał bojowy okrzyk plemieńca. Wyuczonym ruchem, obrócił się, wykonując dwa szybkie ruchy włócznią. Pomieszczenie wypełniło się głośnym trzaskiem a po chwili przerażającym piskiem. Uderzona drążkiem włóczni, mrówka w mgnieniu oka gruchnęła o ścianę po której szybko ześliznęła się na kamienną podłogę, zostawiając po sobie bordowy zaciek. Nie ruszała się.

Druga, przebita stalowym grotem broni Sarga, gasnącymi ruchami poruszała każdą kończyną. Jej szczęki szeleściły gdy próbowała się wydostać spod przygwożdżającej ją włóczni, ale uniesiona noga plemieńca jednym tupnięciem zakończyła jej starania i cierpienie. Głowa eksplodowała ciemnoczerwoną posoką, topiąc jej ciało w kałuży własnej krwi.

Sarg rozejrzał się szybko dookoła ale nie było już trzeciego potwora.

Wytarł włócznię o skórzane spodnie i podszedł do stalowych drzwi. Solidne i z pewnością wytrzymałe, zamontowano w wyżłobionej z kamienia łukowatej futrynie. Same wrota były kilkuczęściowe, o czym świadczyły podłużne żłobienia zbiegające się do zamocowanego w ich centrum, trójdźwigniowego mechanizmu. Każda z dźwigni przypominała trochę kieł jakiegoś zwierzęcia lub popromiennego potwora. Plemieniec przechylił środkową dźwignię, i zauważył że dwie pozostałe przechyliły się w przeciwną stronę.

Po krótkiej chwili, każda z trzech części wrót, odsunęła się ze zgrzytem, odsłaniając długi i wąski korytarz, oświetlony tak samo jak komnata. Po obu jego stronach, wychodziły odnogi.

Sarg zacisnął zęby a jego policzki lekko się ściągnęły. Ponownie uchwycił swą broń w obie ręce, tym razem grotem do dołu. Wziął głęboki oddech i wszedł w rozciągający się przed nim niezbyt szeroki korytarz.

Gdy tylko przestąpił próg stalowych drzwi, nieuważnie nastąpił nogą na delikatnie uniesioną kamienną płytę której nie odróżnił z pośród innych tworzących podłogę. Coś zazgrzytało mechanicznie za jego plecami a gdy odwrócił się, zauważył że wrota właśnie się za nim zamknęły. Powietrze przeszyło nagłe syczenie a po chwili cały syczący chór rozbrzmiał głucho dookoła.

Dopiero teraz plemieniec zdał sobie sprawę z tego, że Świątynia Prób to miejsce które wykorzysta każdy jego błąd.

Przerażające syczenie było już głośniejsze. W odnogach korytarza, po obu stronach, rozbrzmiały nagle, liczne delikatne kroki. Na końcu zakręcającego tuneli, niespodziewanie pojawił się kolejny potwór. Jego kleszcze szeleściły gdy nimi machał, a duży ogon z żądłem delikatnie kołysał się nad jego głową. Poruszał się w stronę Sarga, który od razu skojarzył potwora ze znanymi mu z opowieści, skorpionami. Plemieniec słyszał wiele legend na temat tych pustynnych monstrów. Historie przekazane mu od Starszej wioski, mówiły jednak, że gigantyczne skorpiony, nierzadko przerastały dorosłego człowieka. Natomiast ten który zbliżał się teraz do niego, owszem był o wiele większy niż powinien być normalny skorpion ale nie przerastał spotkanych wcześniej mrówek.

Kanonada syknięć i pisków przybrała na sile a gdy Sarg obrócił się za siebie, natychmiast ujął całą gromadę skorpionów, wybiegającą z odnóg korytarza.

Natychmiast rzucił się biegiem w głąb tunelu. Kiedy zbliżył się już do idącego na przeciw monstra, uchwycił włócznię grotem do dołu i wyskakując w górę, zawisł w powietrzu opierając się rozłożonymi nogami o ściany. Uderzył bronią poniżej siebie.

Metaliczny odgłos i mrożący krew w żyłach pisk przebiegły głucho wzdłuż korytarza, unosząc się ponad odgłosami nadciągających skorpionów. Plemieniec zeskoczył z powrotem na kamienną podłogę i nie oglądając się, pobiegł dalej nie zapominając o włóczni.

Choć droga którą pokonywał nie była wcale długa, wydawała mu się ciągnąć w nieskończoność. Wyrastające w ścianie tunelu, łukowate wejście do kolejnej komnaty minął, spoglądając do środka tylko przez chwilę i dostrzegł kolejne potwory, które na jego widok natychmiast rzuciły się w pogoń, dołączając do pędzącej za nim gromady. Korytarz zakręcił kilka razy i plemieniec znalazł się w dużej komnacie.

Na wprost od tunelu, widział już zamknięte drzwi, podobne do tych które niedawno za sobą zamknął. Z zaskoczeniem dostrzegł że w miejscu, gdzie powinny znajdować się trzy dźwignie, jest tylko płaska metalowa płyta z okrągłym otworem.

Nie zamierzał się jednak zatrzymywać. Doganiające go już olbrzymie robale, stawały się jeszcze głośniejsze. W desperacji, cisnął włócznią w wyzierający z wrót otwór.

Trafił bezbłędnie. W drzwiach zabrzmiało brzęknięcie. Trzy ich części powoli zaczęły się odsuwać. Zbyt powoli.

Nie widząc innego wyjścia, w rozpędzie rzucił się w powstałą już szczelinę, lądując na twardych kamiennych płytach, po drugiej stronie wrót. Stało się to na co liczył: upadł na jedną z płyt stanowiących mechanizm zamykający drzwi które dzięki temu zaczęły się za nim same zamykać. Tym razem to on wykorzystał przebiegłość świątyni.

Przez kurczącą się szczelinę zdążył jeszcze dostrzec całą chmarę skorpionów, które zbliżały się do niego po drugiej stronie. Jeden z nich, próbował jeszcze przedostać się do Sarga, ale trzy stalowe części potężnych wrót zmiażdżyły go jak kukiełkę. Głuchy metaliczny dźwięk rozszedł się dookoła i ucichł po chwili, a wraz z nim ucichły też syczenie i szelesty. Potwory zniknęły za wrotami, a włócznia plemieńca razem z nimi.

Sarg starał się uspokoić oddech. Oparty o ścianę dyszał przez chwilę a gdy wstał, ręką wytarł pot z czoła. Zaczął się rozglądać.

Po stronie przeciwległej do drzwi, widział tunel, który w oddali rozszerzał się by po chwili zakręcić.

Ochłonąwszy trochę, plemieniec ruszył wzdłuż korytarza.

Ledwie jednak przestąpił kilka kroków, niespodziewany, cichy szelest dotarł do jego uszu. Błyskawicznie obrócił się w stronę z której dochodził, unosząc jednocześnie rękę. Wylatujący z małej dziurki w ścianie, drewniany, zaostrzony kołek zatrzymał się w objęciach jego dłoni, tuż przy korpusie. Sarg sam nie mógł uwierzyć że jego ręka okazała się szybsza od oka.

Spojrzał pod nogi zauważył mnóstwo, prawie niewidocznie uniesionych płyt. Uchwycił drewniany kołek jak włócznię i delikatnie przeszedł przez rozszerzoną część korytarza, starając się omijać każdą podłogową pułapkę.

Za zakrętem korytarza nie było więcej płyt, ale przed Sargiem rozciągała się teraz duża sala z dziwną wnęką w podłodze. Kiedy się doń zbliżył, zauważył że ze ścian wnęki wypływa woda, wijąca się małym strumieniem w jej wnętrzu, by następnie wpaść do małego otworu w samym środku.

Przy ścianie do której zbliżały się granice wnęki, podłogi był tylko skrawek który przypominał raczej gzyms budynku. Kiedy plemieniec ostrożnie przebył przeszkodę, po drugiej stronie sali zauważył masywne drzwi z wyrysowanym na nich, niewyraźnym wzorem. Tuż obok wrót, z pomieszczenia wychodził kolejny korytarz.

Najpierw zajrzał w głąb tunelu by sprawdzić czy nie ma tam żadnych niespodzianek w rodzaju skorpionów czy mrówek. Nic jednak nie było. Korytarz prowadził na prawo od drzwi i w oddali zakręcał.

Podszedł do wrót. Różniły się od do tej pory spotkanych przez niego. Choć futryna była tak samo łukowata jak przy innych drzwiach w świątyni, same wrota nie składały się z kilku części. Przypominały raczej masywną, metalową ścianę z wyrysowanym na niej rysunkiem który z bliska przypominał jakiś kwiat. Plemieniec postukał w nie leciutko i tak jak przypuszczał, dźwięk uderzenia był głuchy.

Chwyciwszy drewnianą włócznię grotem do tyłu, zaczął uderzać w nie z całej siły, bez większego skutku. Tak przynajmniej mu się wydawało, bo gdy po dłuższym czasie zaprzestał, z zza pleców doszedł go, znany mu już mrówczy pomruk – prawdopodobnie skutek uderzeń.

Wściekły na samego siebie, błyskawicznie odwrócił się, przekładając włócznię do drugiej ręki. Odruchowo uderzył nią w najbliższą maszkarę która stała u jego stóp. Po czym wycofał grot i rzucił włócznią w następną mrówkę, wybiegającą z korytarza.

Poczuł nagłe ugryzienie w prawej nodze i wrzasnął, oglądając się pod nogi. Kolejna mrówka spoglądała na niego płonącymi czerwienią oczami a jej szczęki zaciśnięte na nodze plemieńca, powoli zalewała jego krew.

Sarg wyrwał nogę z uścisku, powiększając tylko swoją ranę. Schyliwszy się złapał potwora za szyję i cisnął nim o metalowe drzwi. Zabrzmiał głośny metalowy huk ale mrówka opadła na podłogę i z furią ponownie ruszyła na plemieńca.

Gdy tylko się zbliżyła, niespodziewane kopnięcie zniosło ją z powrotem pod wrota, które runęły na podłogę i ponownie zabrzmiały echem w komnacie. Tym razem mrówka już się nie ruszyła.

Sarg oderwał ze spodni, spory płat skóry i przyłożył go do cieknącej krwią rany w nodze. Z kieszeni wydobył nieduży płócienny woreczek z którego nasypał na dłoń trochę białego proszku.

Wciągną proszek przez nos. Poczuł nagle jak ogarnia go dziwny stan. Ściany komnaty zaczęły wirować w jego oczach a ból zmalał natychmiast. Wzrok stracił klarowność a po chwili siły go opuściły. Zasnął.

Kiedy się obudził, zerwał z nogi prowizoryczny opatrunek i zauważył że rana prawie całkiem się zagoiła. Znów widział normalnie a zawroty głowy minęły.

Wstał i podszedł do zwłok, jednej z zabitych przez siebie mrówek. Wyciągnął z nich drewnianą włócznię i ruszył w stronę powalonych drzwi.

Gdy znalazł się po ich drugiej stronie, zauważył długi korytarz a na jego końcu, kolejne wrota. Od tunelu nie odchodziły żadne odnogi, więc plemieniec bez wahania ruszył w ich stronę.

Były takie same jak pierwsze na które natknął się po wejściu do świątyni. Trzy ich części sklepiał zamontowany po środku trójdźwigniowy mechanizm.

Sarg środkową dźwignią otworzył wrota a zza nich, niespodziewanie dobył się jasny blask. Po chwili jego oczy znów przyzwyczaiły się do jaśniejszego światła.

Kiedy spojrzał ponownie w stronę z której dochodziła jasność, zauważył że był to ogień płonący na ogromnym, kolistym palenisku, po środku pomieszczenia. Zdawało mu się że za paleniskiem stoi jakaś postać.

Obszedł więc płonący ogniem okręg, i spojrzał na stojącego przed nim mężczyznę, który wpatrywał się w niego.

– Nareszcie tu dotarłeś Wybrany! – rzekł mężczyzna.

– Cameron? – zdziwił się Sarg. – Co tutaj robisz?

– Czyżbyś zaprawdę nie wiedział Wybrany? – na twarzy człowieka nazwanego Cameronem, pojawiła się złośliwość – Jestem twoją ostatnią przeszkodą! Jeśli mnie pokonasz, dowiedziesz swojej przydatności! Ale zapewniam cię że duchy wspomogą mnie w tej walce!

– Mam się zmierzyć z tobą?

– Nie Wybrany! Masz mnie pokonać! Taka jest wola Starszej.

– Nie chcę z tobą walczyć! – twardo oświadczył Sarg. – Przecież jesteśmy tej samej krwi wojownikami.

– Czyżbyś nie miał dość odwagi by zmierzyć się ze mną?! – szyderczo zapytał współplemieniec. – Przecież duchy przodków obdarzyły cię nią dostatecznie, by zabierać mi zaszczyt stania się Wybranym!

– Tak zadecydowała Starsza! Nie zmienisz przeznaczenia Cameron!

– To się jeszcze okaże! – Cameron przybrał bojową postawę. – Stań do uczciwej walki i odrzuć włócznię którą trzymasz w dłoni!

Sarg odrzucił drewnianą broń na bok i sam przybrał postawę gotowości do walki. Cameron uśmiechnął się a był to uśmiech bardzo szyderczy. Zaatakował jako pierwszy.

Plemieniec błyskawicznie zblokował kopnięcie i bezskutecznie wyprowadził swoje. Następnie prawą ręką uchwycił nadlatującą pięść i zatrzymał ją tuż przed własną twarzą. Łokciem uderzył Camerona w twarz a drugą dłonią poprawił. Cameron wycofał szybko dłonie do bloku, ale kolejny cios zaskoczył go uderzeniem od dołu w szczękę.

Zza jego zębów błysnęła krew. Sarg odkopnął przeciwnika do tyłu i powrócił do postawy obronnej. Wściekły Cameron z furią rzucił się na niego ale plemieniec natychmiast uderzył go płaską dłonią w korpus. Przeciwnik dosłownie odleciał do tyłu uderzając ciałem w kamienną ścianę. Stoczył się na ziemię. Było to uderzenie z którego Sarg słynął w wiosce i którym zaskoczył nawet Jordana – plemiennego wojownika u którego uczył się walczyć.

Cameron omdlały, delikatnie powstał i schylił głowę do dołu.

– Pokonałeś mnie. – rzekł cicho. – Zaprawdę jesteś Wybrańcem!

Autor: Rawdan

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.