Wspomnienia Wybrańca

Nie dajcie się zwieść tytułowi tego arta. Nie będzie to kolejne opowiadanie o dziejach Wybrańca. Zamierzam tutaj opisać moje wspomnienia po „pierwszym razie” z Falloutem 2, spróbować dojść do tego, dlaczego świat Fallouta wszystkich nas tak zafascynował. Poruszę też może jeszcze kilka innych spraw, ale to wyjdzie dopiero w trakcie pisania.

Od razu proszę też, żebyście nie rezygnowali z lektury tego textu, bo może przypomni on Wam te stare dobre czasy, gdy spędzaliście całe dnie grając w Fallouta. A były to czasy naprawdę wspaniałe…

Teraz mam dla Ciebie – Czytelniku – małe zadanie: zamknij oczy (jeszcze nie teraz; najpierw przeczytaj do końca, co masz zrobić :-)), odpręż się i przypomnij sobie pierwszą rozgrywkę w Falla… I co? Tak, wiem, mi też łezka się zakręciła w oku. No, teraz opowiem Ci jak to było w moim przypadku. Mam nadzieję, że nakłoni Cię to do powrotu do Falla.

Nigdy wcześniej nie słyszałem o Falloucie. Prawdę mówiąc, to zanim zagrałem w Falla, nie interesowałem się zbytnio grami komputerowymi, a co dopiero grami cRPG! Tak jakoś się zdarzyło, że pierwszą częścią Fallouta jaką posiadłem, była część druga. Nie wiedziałem co to za gra, więc po przyjściu do domu od razu ją zainstalowałem. Sama gra instalowała się w bardzo ciekawy sposób, mianowicie instalacja miała swój własny engine. Nie będę się jednak o tym rozpisywał, bo każdy z nas to zna. Napiszę tylko, że wtedy dla mnie – nowo upieczonego gracza – było to coś bardzo ciekawego.

Po uruchomieniu gry oglądnąłem wszystkie intra. I wiecie co, dostałem gęsiej skórki! Tak jest! Nareszcie miałem grę, która współgrała z moim ulubionym gatunkiem SF – jej akcja działa się w świecie zrujnowanym przez wojnę nuklearną. Wybrałem pierwszą lepszą postać, trochę ją zmodyfikowałem i nacisnąłem NEW GAME. I co? Kolejne intro! Ludzie ten klimat, kiedy Elder opowiadała o problemach wioski… i te mutacje. Chciałem pocałować monitor! Poczekałem do końca i…

Zawiodłem się i to jak. Znalazłem się w jakimś mrocznym budynku. Miałem przy sobie dzidę i to wszystko… Wtedy zwątpiłem. Byłem wściekły! Po takim pięknym początku, gra ta miałaby się okazać kolejnym zwykłym cRPG? Ale przecież początek był taki piękny! Postanowiłem grać dalej. Po wyjściu z Świątyni wiedziałem już, że była to tylko próba. Ale ta wioska też wyglądała jak tysiące innych wiosek w innych grac cRPG. Muszę poczekać, później na pewno będzie lepiej…

Doszedłem do Klamath i zrozumiałem jak pochopnie oceniłem tą grę. Ten świat naprawdę trwał w agonii spowodowanej przez, jak się później dowiedziałem, Wielką Wojnę. Zniszczone budynki, ludzie, którzy stracili sens życia, walka o przetrwanie i ta wyczuwalna bezradność pomieszana ze zrezygnowaniem! To było to wszystko co kochałem w Mad Maxie, Krwi Bohaterów i innych filmach postapokaliptycznych. Spędziłem tu trochę czasu, wykonując różne zadania. Przez ten czas odkryłem więcej gatunków zmutowanych zwierząt i dowiedziałem się więcej o uniwersum Fallouta. Wtedy też po raz pierwszy odkryłem w kanionie pierwsze ślady działalności Enclave. Zaintrygował mnie kontrast między zrujnowanym miastem, a najnowszą technologią (jaką były Vertibirdy i Pancerze Wspomagane), bo myślałem, że wszystko będzie takie zniszczone jak budynki w mieście.

Den – totalna nora :-). Pełno ćpunów i dzieciaków kradnących przechodniom wszystko co tylko można zwinąć. Tutaj spotkałem Slaverów i… znienawidziłem drani. Jeszcze byłem zbyt słaby, żeby odesłać ich do Krainy Wiecznych Łowów, ale postanowiłem sobie, że kiedyś wrócę i ich wykończę. I zrobiłem to… w straszliwy i okrutny sposób.

Podczas dalszej podróży spotkałem oddział w Pancerzach Wspomaganych i pierwszy raz zobaczyłem Horrigana. Nienawiść, którą czułem do Slaverów, była niczym w porównaniu z tym. Zniszczę Cię głupcze, jeszcze będziesz cierpiał…

W Modoc pierwszy raz zobaczyłem Szpona. Słyszałem wcześniej o tych stworzeniach, ale dopiero teraz spostrzegłem jakie są potężne, przerażające i… piękne! Od razu je pokochałem (dlatego m.in.: moja xywka jest taka a nie inna). Trochę się tu pobawiłem, zaświniłem miasto i poszedłem dalej.

Większość graczy, lekko mówiąc, nie lubi Vault City. No cóż, według mnie gra straciłaby dużo na klimacie, bez tej osady bezsensowności. Lokacja ta pokazuje wspaniale, że ludzkość zawsze stwarza sobie jakieś problemy. Gdy zobaczyłem wszystkie te biura i inne instytucje, zrobiło mi się niedobrze. Ale nie ważne, pogadałem z szefem miasta – Lynete. Dobra, w porządku, chcesz uratować miasto – pomogę Ci, ale eksterminacja Gecko. Nigdy! Prędzej ja zginę, niż pozwolę zabić tych wspaniałych… mutantów. Istot, które są prawie nieśmiertelne nie można pozbawiać życia dla kaprysu!
Przejdźmy do New Reno. Chaos! Tak właśnie powinno wyglądać miasto po wojnie nuklearnej. Slumsy, zniszczone budynki, ćpuny, dziwki, przestępcy. Do władzy doszły tutaj rodziny mafijne, których nikt nie mógł powstrzymać. Wykorzystały one odpowiedni moment. Dokładnie tak jak można było się tego spodziewać. Kiedy odkryłem SAD, siedziałem przed monitorem i cieszyłem się jak dziecko. Zniszczona, opuszczona baza wojskowa, czekająca na odkrywce, który wykradnie jej skarby – czekająca na… mnie. Pomogłem komputerowi głównemu i dalej szukałem GECKa.
Muszę się Wam przyznać, że NCR nie przypadło mi do gustu. Było zbyt spokojne i ustabilizowane. Ale Krypty koło miasta, to co innego. Po spopieleniu kilku gości w V15, udałem się do trzynastki. Ludzie! Deathclawy mieszkające razem z ludźmi. Były inteligentne i mówiące! Gdyby wtedy stał obok mnie jakiś gość z Black Isle, to połamałbym mu dłoń – tak mocno bym ją uścisnął. Zwinąłem swoje rzeczy i ruszyłem do Arroyo. Będę bohaterem, wioska będzie uratowana! Myślałem, że teraz tylko oddam GECKa i gra się skończy, ale…

Po powrocie do wioski F2 znowu mnie zaskoczył. Hakunin, którego poznałem przed wyruszeniem na poszukiwania, leżał teraz na napromieniowanej ziemi i konał. Zdradził mi przed śmiercią, że oddział Enclave przybył tutaj, porwał i pozabijał ludzi z wioski. Potem szaman zmarł. Wierzcie mi, zrobiłem wszystko co mogłem! Dawałem mu stimpaki, używałem moich umiejętności leczniczych – wszystko na nic. Stary dziwak nie żył. Ta śmierć zasmuciła mnie, takiego smutku nie czułem przez całą rozgrywkę. Potem jednak smutek i żal zastąpiło inne uczucie – chęć zemsty. Dla mnie dopiero teraz zaczęła się prawdziwa gra. Wszystko co było wcześniej nie miało znaczenia. Muszę znaleźć tych, którzy dokonali tej zbrodni i sprawić, aby błagali mnie o jak najszybszą śmierć. Po długich poszukiwaniach dowiedziałem się, gdzie znajduje się ich baza wypadowa – Navarro – i ułożyłem plan…

W San Fran zdobyłem jak najwięcej doświadczenia, kupiłem najlepszy ekwipunek i ruszyłem szukać zemsty. Do gniazda wroga dostałem się „tylnymi drzwiami”. Od razu zacząłem wprowadzać w życie mój demoniczny plan. Po zabiciu kilku żołnierzy byłem jakby w transie, teraz tylko mogłem siać śmierć, nic innego się dla mnie nie liczyło. Kiedy teraz o tym myślę, to wydaje mi się, że musiałem wyglądać trochę dziwnie z twarzą przyklejoną do monitora i śmiejąc się demonicznie kiedy tylko jakiś wróg padał trupem. Na powierzchni miałem trochę problemów, ale jakoś poszło i chociaż w części zaspokoiłem moją żądzę zemsty. Wiedziałem, że teraz pozostało mi tylko jedno: znaleźć kwaterę główną wroga i ją zniszczyć.

Po znalezieniu sprzętu potrzebnego do uruchomienia tankowca i po trochę dłuższych przygotowaniach ruszyłem w nieznane. Nie miałem żadnego planu, bo jeszcze nigdy nie byłem na Oil Rig. Kiedy tam dotarłem zorientowałem się, że tutaj nie mogę wybić wszystkich, było ich za dużo. Najpierw zajmę się szefem, a potem się zobaczy, co zrobić z innymi. Krótka przechadzka pozwoliła znaleźć mi moich ziomków. Okazało się, że naukowcy Enclave, chcą testować na nich jakiegoś cholernego wirusa! Tego już za dużo, moi ludzie mają być królikami doświadczalnymi?! Jeszcze zobaczymy… Znalazłem komputer odpowiadający za rozdzielanie energii na całej platformie i wysadziłem bydle. Wtedy zrozumiałem, że mogłem się pomylić. Miałem tylko kilka minut na ucieczkę, ale wiedziałem, że ludzie z mojej wioski są już bezpieczni. Ruszyłem do wyjścia i tam czekała mnie niespodzianka…

To był ten sam cyborg, który zabił tą rodzinę na pustyni. Nakłoniłem jeszcze jego ludzi, żeby walczyli po mojej stronie. Teraz ci pokażę sukinkocie, zapłacisz za wszystko! Nawet nie wiedziałem jak bardzo nie doceniałem mojego wroga. Kiedy już prawie wszystkie nadzieje na wygraną przestawały istnieć, wpadłem na pomył. Był ryzykowny, ale mógł mi przynieść zwycięstwo. Frank przez całą walkę atakował tylko mnie, dlatego zastawiłem Vic’em drzwi, tak, że cyborg nie mógł się do mnie dostać, potem wychylałem się zza nich, oddawałem strzał i chowałem znowu. Taka taktyka pozwoliła mi zabić drania bez odniesienia przeze mnie większych obrażeń. Teraz tylko wydostałem się z platformy. Z radością patrzyłem jak gniazdo tego ścierwa rozrywa wybuch jądrowy. Teraz poczułem, że moją zemsta się dokonała, Hakunin i wszyscy inni zostali pomszczeni. Ale czułem też coś innego. Byłem niepokonany, zabiłem najsilniejszą istotę na Pustkowiu. Byłem potężny nie tylko w grze, ale i w realu. Było jednak też coś innego…

Kilka dni miałem doła, naprawdę. Ta wspaniała przygoda się skończyła. Opuszczałem świat, który tak bardzo pokochałem, mogłem tam wrócić, ale to byłaby tylko marna powtórka, nic więcej. Wtedy zrozumiałem, że Fallout w jakimś sensie się dla mnie skończył. Może pomyślicie, że jestem szalony, ale chciałem, aby rozpętała się Wielka Wojna i obróciła tą rzeczywistość w pył. Chciałem, aby powstał… Fallout.

Ukojenie przyniosła mi tylko gra w Fallouta 1, ale to już całkiem inna historia…

Autor: Szponix

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.