Powoli wstawał blady świt i noc dobiegała końca. w cichych, postnuklearnych wzgórzach nic nie mąciło ciszy, oprócz cichego klekotania odnóży Radskorpionów. I oprócz ciągłych krzyków dwóch ludzi…
– Rusz dupę, Frank! Jak będziesz się tak wlekł, to nie zdążymy dojść do skarbu przed południem!
– Ty nie musisz wlec łopat!
– Ale muszę wlec żarcie i broń!
Dwaj bohaterowie, Frank i Mat, szli znaleźć pradawny skarb, o którym opowiadał im stary traper, zanim zjechał do bazy. Miał to być kufer złota.
– Pokaż mapę, Frank.
Frank nic nie mówiąc wyjął z kieszeni starą, pomiętą kartkę papieru w kratkę.
– Jesteśmy już niedaleko. – wysapał Mat szczęśliwy.
– Co zrobimy z taką kupą forsy? – pytał się głupio Frank.
– Ja tam pójdę do Kociej Łapki… – rozmarzył się Mat, bowiem Kocia Łapka była najdroższym burdelem na tym świecie.
– O tak! Do Kociej Łapki… – przytaknął mu Frank.
– Według mapy, to za tą górką. – powiedział Mat.
Po kilku minutach spędzonych w ciszy weszli na szczyt małego wzgórza.
– Ja już nie mogę! – marudził Frank, który był zrzędą z natury.
– Wytrzymaj jeszcze kilkanaście metrów! Pomyśl o Kociej Łapce… – zachęcał go Mat.
– Ehhh… – sapnął.
W końcu dotarli so małej dolinki, w której o dziwo rosła trawa. I to na dodatek zielona!
Mat zaczął uważnie czytać mapę.
Przyjaciel Mata oddał mu szybko kompas.
– Dwa na wschód. – mruczał cicho Mat – Trzy na pólnoc. Pięć na zachód.
– Tu jest narysowany X! – krzyczał podniecony Frank – Dawaj szpadel!
Mat rzucił mu szybko szpadel i kilof. Frank wyposażony w narzędzia zaczął szybko kopać. Po kwadransie kilof uderzył o coś metalowego…
– Coś mam! – krzyknął Frank do Mata – Coś metalowego!
Mat przybiegł mu z pomocą i po chwili odkopali coś, co przypominało wieko od stalowej skrzyni.
– Ale to jest zardzewiałe…
– Cicho bądź.
Po kilku minutach szarpania z klapą, postanowili uciec się do brutalniejszych metod.
– Może dynamit? – spytał się Frank.
– A jak uszkodzisz skarby?
– Wiem! – krzyknął Frank i rzucił się do plecaka.
Po chwili wyjął dziwny przedmiot z małą butlą.
– Znalazłem to w starym warsztacie na Pustkowiu.
– A co to jest? – spytał się zmieszany Mat.
– To palnik! Wypala dziury we wszystkim!
– Wow! To do roboty.
Po usunięciu małej awarii, chłopcy wzięli się do roboty. Po kilkunastu minutach skrzynia stała otworem.
– Ej kurwa co to jest? – pytał się sam siebie Mat, patrząc w głąb dziury.
– Puste, czy co?
– Widzę tam jakąś drabinę! To chyba nie jest skrzynia…
– Może to legendarna Krypta?
– Być może – odparł Mat.
– Rzucę tam kamień!
Jak powiedział, tak zrobił. Kamień po chwili spadania upadł na jakąś twardą, kamienną powierzchnię.
– Trzeba tam zejść. – powiedział cicho Frank.
– Ale kto?
– Może razem? – spytał się Mat.
– OK – przytaknął Frank.
Po chwili grzebania w plecakach znaleźli potrzebny sprzęt. Był to : zapalniczka i palnik oraz szmata namoczona w benzynie na kiju.
– Weź jeszcze to! – krzyknął Mat, rzucając kumplowi shotguna.
Mat wziął sobie uzi i trzy magazynki. Z takim ekwipunkiem ruszyli w kierunku otworu.
Po chwili strachu byli już na dole.
– Zapal do cholery zapalniczkę! – syknął Mat.
Po chwili rozbłysnął ogień zapalniczki, a sekunde potem pochodni. Zrobiło się jasno jak w dzień.
– To chyba jakiś tunel. – powiedział cicho Frank – Patrz! Tył jest zawalony!
– Rzeczywiście! – odparł Mat.
– Idziemy dalej.
Szli przez chwilę korytarzem, gdy nagle Mat cos zauważył…
– Ej Frank! Tu są jakieś drzwi. – krzyknął Mat – Dawaj światło!
Po chwili spostrzegli, że są to dziwne drzwi. Były rozsuwane na boki, a nie do góry.
– O kurtyna! – dziwił się Frank – Otwieraj!
Po chwili szarpania zauważyli że dzrzwi są zamknięte na jakiś dziwny zamek.
– Cholera! – zaklął Mat – I jak my to teraz otworzymy?
Frank uśmiechnął się tylko i wyjął palnik z torby.
Chwila strachu i tam gdzie był zamek, świeci sie tylko czarna dziura.
– Ciekawe kto wymyślił takie cudo? – zastanawiał się Mat – Musiał byc geniuszem.
Frank naparł na drzwi całą swoją masą, aż te w końcu ustąpiły. Znaleźli się w małym pomieszczeniu z jakimś generatorem i nie działającym komputerem.
– Ja cię pierdziele! – powiedział głośno Mat – Komputer!
– Znasz się na tym choć trochę? – pytał się niepewnie Frank – Żebyś czegoś nie spieprzył.
– Spoko! Pracowałem w elektrowni w Broken Hills. Tam mieli taki sam sprzęt.
Po dłuższych oględzinach stwierdził że będzie mały problem, ponieważ w elektrowni był to model Watzz 4500 LUX, a tu Watzz 1000 PLASMA. Mat sprubował go włączyć. Na ekranie monitora coś się zaświeciło i pokazał się komunikat „5”.
– Co to znaczy? – pytał się Frank.
Po chwili odpowiedział mu Mat.
– Po przeczytaniu tablicy informacyjnej stwierdzam, że to znaczy rozpiepszone bezpieczniki.
– I co teraz? – pytał się Frank patrząc na dopalającą się pochodnie.
– Trzeba to naprawić. – odparł spokojnie Mat.
– Dasz radę?
– Z palcem w dupie.
Wziął nóż i otworzył klapkę od panelu sterowania. Po chwili odkręcił osłonę bezpieczników, i zauważył że jeden bezpiecznik jest spalony.
– Masz jakiś drut? – spytał się Mat.
– Taki może być? – spytał się Frank podając dość gruby, miedziany drut.
– Idealny – mruknął Mat i zajął się dalszą robotą.
Po chwili wszystko było na swoim miejscu. Mat zapalił powtórnie generator. Coś zasyczało zaskwierczało i na monitorze pokazał się komunkiat „Witamy w SRN proszę podać hasło”.
– Jakie hasło? – zaniepokoił się Frank – I co to jest SRN?
– Hasło jest proste, ale co to jest SRN to nie wiem.
Po chwili stukania w klawiature komputer przywitał Mata komunikatem „Proszę podać nowe hasło”.
– Jest! – krzyknął Mat i Frank równocześnie.
Wpisał hasło Mat i zabrał się do dalszej pracy. Ustawił energię na 50% i wszedł do głównego terminalu.
– SRN to skrót od Składnica Rakiet Nuklearnych.
– To chyba to co rozwaliło świat? – powiedział Frank.
– Chyba tak…
– Dalej wolę nie mieszać, bo jeszcze coś spieprzę. – rzekł cicho Mat.
– Idziemy dalej. – powiedział Frank.
Po naciśnięciu enter przez Mata z trzaskiem zapaliły się jarzeniówki.
Bez słowa poszli dalej. Przed nimi rozciągał się korytarz długi na jakieś 20 m i szeroki na 3 m. Na końcu korytarza ujrzeli jakąś dziwną czerwoną poświatę.
– Co to może być? – spytał się cicho Mat.
– Moim zdaniem chyba pole siłowe. – odrzekł pewnie Frank, gdyż widział takie w Vault City.
Nagle coś zatrzeszczało i z dzrzwi kilka metrów przed nimi wyjechał robot.
– Sta…ććzzcv – powiedział dość niewyraźnie – Coście za jedni?
Bohaterowie zamarli w bez ruchu.
– Proszę o autoryza… – nie dokończył, ponieważ strzał z shotguna rozwalił mu szklaną pokrywę na mózg, powodując rozchlapanie mózgu na dość dużej powierzchni.
– Robi się gorąco! – powiedział Mat – Dobry strzał!
Weszli w drzwi, z których wyszedł robot i zastali tam prawdziwe pobojowisko. Było to dość duże pomieszczenie zasłane szczątkami najróżniejszych robotów, mniej lub bardziej zniszczonych.
– O kurczę! Ciekawe kto to zrobił? – pytał się sam siebie Frank.
– Nie wiem.
Po kilku minutach doszli do drzwi na których był namalowany znak promieniowania.
– To chyba ta składnica. Włazimy?
– Czemu nie. – odparł Mat.
Otworzyli drzwi i ich oczom ukazała się olbrzymia hala zasłana pudłami różnej wielkości. Na środku stała rakieta.
– Ja pierdolę! – wyrwało się Matowi – Ile złomu!
– OOOOOO – powiedział tylko Frank.
Nagle zza skrzyni wyłonił się mały robot. Mat bez zastanowienia wypalił w niego z Uzi. Seria wlazła robotowi prosto w procesor, ale druga uderzyła w beczkę zaraz za nim. Beczka zasyczała i zaczęła wypuszczać przezroczysty płyn.
– O kurwa! To paliwo! – krzyknął Frank.
– Spierdalamy! – wykrzyczał do niego Mat.
Zaczęli uciekać głównym korytarzem, jednak usłyszeli syk zapalającego się paliwa. Po kilkunastu sekundach byli już na powierzchni. Nagle podjechał szary samochód i głos ze środka krzyknął: „Wskakujcie!”. Bez chwili namysłu wskoczyli do wozu i pognali do przodu. Po kilku minutach szaleńczej jazdy usłyszeli huk i zobaczyli tylko błysk. Ostatni błysk w ich nędznym życiu…
Autor: Kivan