Był już wieczór. Słońce powoli zbliżało się do czerwonego oceanu. Fale regularnie odbijały się o brzeg. Tylko chmury wędrowały po niebie jakoś tak niespokojnie. Zupełnie jakby zdawały sobie sprawę z rzeczy, które zaraz będą miały tu miejsce. Red wraz ze swoim towarzyszem o imieniu, Cassidy. Rozbili swój namiot już odruchowo, w ogóle nie myśleli o tym, co robią.
– Dobre miałeś przeczucie szefie by zboczyć trochę z drogi w kierunku Oceanu. Byłem dość sceptycznie nastawiony do wiary, że woda może wyrzucić jeszcze jakieś drewno. – powiedział z pełnym entuzjazmem barman.
– Ja bym się tak nie cieszył musimy tu poczekać kilka dni byś mógł zatopić zęby w soczystym mięsie Geckona. W tym czasie musimy zdobyć coś innego do jedzenia. – sprowadzał na ziemie Red.
Słońce w tym czasie zaszło już za linię widnokręgu. Zapanowała niepokojąca cisza. Nawet fale uspokoiły się na moment.
– To, kto bierze dzisiaj pierwszy warte?
Cassidy nie odpowiedział na to pytanie. Red’owi wydawało się, że jego kompan zażył jakieś narkotyki, ponieważ nigdy się tak nie zachowywał. Stał nad brzegiem oceanu zapatrzony w migoczące gwiazdy. Po paru sekundach zreflektował się i odpowiedział:
– Idź spać szefie, ja jeszcze trochę posiedzę. Sorry.
– Wszystko w porządku Cassidy?- zaniepokoił się zazwyczaj mało opiekuńczy Red.
– Tak, zostanę. Nie masz się, czym martwić.
– Ok, jakby coś to mnie obudź.
Red wszedł do namiotu i prawdopodobnie od razu zasnął, ponieważ do uszy barmana nie dochodziły już żadne dźwięki. Cassidy usiadł na jeszcze mokrej kłodzie drewna, urwał z gałęzi mały patyczek i zaczął malować nim po piasku. Było tak cicho, że zaczęło mu piszczeć w uszach. Był nadzwyczaj spokojny i rozkojarzony, jak nigdy. W pewnym momencie w ogóle nie myślał o tym, co rysuje. Prawdopodobnie wspominał czasy z dzieciństwa lub mniej miłe chwile z życia w Vault City, ponieważ co chwila jego mina zmieniała się w skrajności.
– Cassidy!!!!! – przerwał głuchą cisze głośny krzyk z namiotu – Na śmierć zapomnieliśmy o wyciągnięciu drewna z wody – roześmianym głosem uspokajał swojego towarzysza Red.
Była to o tyle śmieszna sytuacja, że właśnie po to zboczyli z drogi tyle kilometrów. Gdyby przypomniało im się to rano prawdopodobnie mogliby się pożegnać z pieczonym Geckonem upolowanym dwa dni wcześniej.
Ta noc nie sprzyjała podróżnikom. Na niebie pojawiało się coraz więcej gwiazd.
Gdy bohaterowie zabrali się do zajęcia poczuli silny podmuch wiatru w plecy. Coś zmusiło ich do obejrzenia się za siebie. To, co ujrzeli było ostatnim widokiem w ich życiu. Niewyobrażalna jasność zapanowała nad pustkowiem. Momentalnie padli na ziemię. W ich głowach zapanowała pustka, poczuli straszliwie ciepłe powietrze na plecach, które zrywało im ubranie. Wtedy zdali sobie sprawę, że to koniec.
Autor: Czechu