Życie po życiu, czyli zaskakujący świat mutantów

Mówią, że blask był jaśniejszy niż tysiąc słońc. Potem słońce stało się czarne. Chmury spowiły Ziemię, a 90% gatunków roślin wyginęło. W ślad za nimi poszły zwierzęta. Nieliczni szczęśliwcy trwali w podziemnych schronach, gdy z nieba padał śmiercionośny deszcz. Nikt, to to widział, nie przeżył; przynajmniej nie w tej samej formie.

Ciało odpada od kości. Skóra zmieszana ze strzępami ubrania zwisa płatami; jedyne oko trzyma w oczodole metalowy uchwyt. Młodość i uroda opuściły świat. Przyszło za to dużo gunów. Zielone mutanty chowają się w ruinach Nowego Jorku i strzelają zza winkla.

To wersja dla dzieci.

Wersja dla dorosłych nie wymaga od razu bomby atomowej. W świecie Mad Maxa kryzys paliwowy i rozwydrzone jednostki na motorach dokonały całkiem sporo, zanim dla pewności scenarzyści nie spuścili na Australię paru bomb. Scenariusz upadku może być też bardziej subtelny. Umberto Eco w rozdziale „Semiologii życia codziennego” pt „Nowe Średniowiecze” streszcza przebieg wydarzeń za Robertem Vacca. Słuchajcie: rzecz dzieje się gdzieś w Stanach Zjednoczonych. Korki i paraliż kolei. Nowa zmiana kontrolerów lotu nie dociera na czas. Samoloty spadają na linię wysokiego napięcia. Awaria trwa wiele dni. Jest zima. Ludzie rozpalają w domach ogniska. Strażacy nie docierają z powodu korków (robi się wesoło, ale czytajcie dalej). Blokuje się sieć telefoniczna. Ludzie pieszo wyruszają z domów. Niektórzy zamarzają po drodze. Głód. Kolejne śmierci. Rabunki. Amerykanie zaczynają robić użytek z posiadanej broni palnej. Kiedy sytuacja zaczyna się normalizować, wraca łączność telefoniczna i prąd, jest już trochę za późno. W ostatnich tygodniach zdążyła wybuchnąć epidemia. Rząd upada. Teraz najlepiej radzą sobie ci, którzy nie są do luksusów przyzwyczajeni. Prywatne armie rozsiane na terenie Stanów przejmują kontrolę. Ameryka rozpada się na feudalne państewka. Nastaje nowe Średniowiecze. Oddaj się pod opiekę silniejszemu!

„Texas zawdzięczał miasteczka parujące w ciepłych deszczach Zatoki niełatwej neutralności, którą utrzymał w obliczu próby secesji Wybrzeża. Miasta zbudowane były z dykty, kartonu, plastikowych płacht falujących na wietrze i szczątków martwych samochodów. Miały takie nazwy, jak Jump City i Sugaree, oraz luźno określone rządy i terytoria, które zmieniały się stale pod wpływem ukrytych wiatrów czarnorynkowej ekonomii.”

Średniowiecze szczególnie fascynuje Amerykanów. Europa wie dobrze, co to znaczy budować domy z gruzu Koloseum. Amerykanie nie znają cienia wielkiej przeszłości: sami są Imperium. Perwersyjną przyjemność sprawia im przewidywanie własnego upadku. Średniowiecze Ameryki leży w przyszłości.

Na odległych planetach rządzi monarchia. Rycerze Jedi okładają się laserowymi mieczami. Roboty wyglądają jak rycerskie zbroje, a mieszkańcy zbombardowanych ziem strzelają do siebie z kusz i katapult.

Filmowcy pokazują tendencję. Prawdziwe Średniowiecze się zbliża, choć znaki jego nie dla wszystkich są widoczne.

Nadciągają barbarzyńcy. Chętnie korzystają z zachodniej techniki, ale wolą swoje plemienne obyczaje od tradycji Zachodu. Barbarzyńca może mówić po angielsku. Jego kolor skóry nie ma nic do rzeczy; barbarzyństwo to stan umysłu.

Umysł barbarzyńcy przyswaja elementy z różnych porządków: nieco wiedzy technicznej, kodeks rycerski, reinkarnacja, idee anarchistyczne, legendy miejskie. Barbarzyńcy publikują w Internecie „text” „Biblia Szatana” obok „Dzwonków do Erikssona”. W pismach kobiecych zamieszczają reportaż „16 letnia Agata dokonała aborcji” obok porad „Co robić, gdy mój pies ma pchły”. Umysł barbarzyńcy wypełniają informacje wyrwane z kontekstu. Podobny jest jego strój. Barbarzyńca z równą obojętnością zakłada koszulki z nadrukiem Mony Lisy, Chrystusa i logo Coca Coli. Znak firmowy nie kojarzy mu się już z napojem.

Charakterystyczne, że w postatomowych filmach i grach dalej można rozpoznać punka. Jedyny porządek, jaki przetrwał, to porządek subkultury.

Barbarzyńcę wyróżnia używanie przedmiotów niezgodnie z przeznaczeniem. Szczególną zgrozę budzi degradacja cennych dóbr: mury miejskie Jump City czy Junktown zbudowane z samochodów, karoserie zaprzężone w wielbłądy i brahminy. Z drugiej strony, do rangi relikwii urastają odpadki. W „Człowieku z wysokiego zamku” Dicka antykwariusz uznaje zegarek z Myszką Miki za królewski dar. W świecie Fallouta walutą są kapsle i blaszki, ceni się przedwojenne posiłki do odgrzania, stare ciastko, niewyraźny portret Elvisa. Motocyklista z Mad Maxa patrzy na ziemię jałową przez odpustowe okulary w kształcie serduszek. Podobnie w Średniowieczu skarbce wypełniały przedziwne cuda: wypchany słoń, bazyliszek, manna znaleziona na pustyni, róg jednorożca, orzech kokosowy, pierścień zaręczynowy świętego Józefa, do czego dodałabym podbródek świętego Eobana i czaszkę świętego Jana w wieku dwunastu lat.

Zdaniem Umberta Eco Średniowiecze nie czyni różnicy między dziełem sztuki a ciekawostką, przedmiotem artystycznym i mechanicznym. Taką estetykę wyznają wielbiciele postnuklearnego świata. Widać w niej fascynację brzydotą. Danse Macabre ku uciesze pospólstwa przedstawiał młodzieńca w objęciach nieświeżego trupa. Grafika promująca Fallout: BOS przedstawia Wojownika Stali tulącego obleśną zombicę. Podobnych emocji dostarczają mutanty z bazookami.

Rozkład dotyka na ziemi jałowej także przedmioty. Jej mieszkańców w zachwyt wprawiają samochody. Wszystkie jak jeden mąż stare i poobijane. Mechanikowi przyjdzie do głowy podrasować wóz, ale żeby przyklepać blachę młotkiem? Gdzie! Żałuję, że ze względów praktycznych sprzedałam malucha imieniem Kalasnjikov. W 2013 roku byłby w sam raz na radioaktywne pustkowia Mazowsza.

Przedmiotem największego pożądania po wojnie nuklearnej jest poza tym broń, zbroje, amunicja. W Falloucie pożądanie udziela się graczowi. Gdzie można znaleźć Tesla Power Armour?, chce wiedzieć pewien internauta; inni dzielą się informacjami na temat różnych rodzajów broni. W Falloucie chodliwe są poza tym narkotyki i usługi seksualne.

Wdzięczny zestaw samochód – broń – seks – narkotyki serwuje się obecnie w gettach. Cierpliwości! Getto rozszerzy się na cały świat. Barbarzyństwo, według kolejnej definicji, to brak norm.

Sposobem na przetrwanie będzie szaber. Wiedza zagninie. Wiedza już zaginęła. Zepsute przedmioty wymienia się na nowe. Dobra spływają na nas ze sklepów, a o sposobie produkcji nic nie wiemy. Gdyby nadeszła katastrofa, eksploatowalibyśmy do końca wadliwe gadżety, nie umiejąc ich niczym zastąpić. W najlepszym razie ktoś skonstruowałby dynamo albo elektrownię bazującą na świńskim łajnie.

W „Kantyczce dla Leibowitza” Waltera M. Millera po katastrofie nuklearnej mnisi zamknięci w klasztorach przechowują szczątki zaginionej wiedzy. Dzięki nim cywilizacja może się odrodzić. W obecnych warunkach ten scenariusz jest niezbyt prawdopodobny. Za mało mnichów.

„Oto stałem się Śmiercią, niszczycielem światów„, zacytował Robert Oppenheimer pod wrażeniem wybuchu bomby atomowej której budowę nadzorował. Te słowa przeznaczone były dla boga.

Możemy mieć wiele cech człowieka średniowiecza. Z pewnością mamy coś, czego on nie miał: pychę. Skala zniszczeń, jakich może dokonać wybuch atomowy, była i jest przeceniania. Bomba atomowa stała się symbolem siły, która nigdy nie powinna była dostać się w ręce człowieka, a jednak stało się. Jesteśmy równi bogom.

Katastrofa nuklearna to Apokalipsa. Ale jako że dokonuje się bez bożego udziału, nie nadchodzi Boże Królestwo. Świat toczy się dalej. Ludzki, bardzo ludzki. Jednak wszyscy czują, że świat ten jest światem wtórnym, właściwie za-światem, gdzie śmierć dotknęła nawet przedmioty martwe.

Podobnie widział to Philip Dick. W „Doktorze Bluthgeldzie” okazuje się, że wizje życia pośmiertnego, jakie miał bohater, to po prostu sceny z życia po katastrofie atomowej.

Zaświaty, świat na opak. „Wiesz, kim byłam? Nikim. Ale w dzień po katastrofie, wciąż tu byłam”, powiada władczyni Bartertown. Do władzy dochodzą ostatni, których byśmy podejrzewali. Wymiar sprawiedliwości polega na obróceniu koła fortuny. Ale upadek ludzkich praw jest niczym wobec upadku praw boskich. Woda przynosi śmierć. Trucizna jest w ziemi. Powietrze jest wrogiem życia. Pola nie dają plonów. Rodzą się potwory.

Świat po katastrofie nazywa się często ziemią jałową. The Waste Land – kraina Mad Maxa, Falloutów i starego RPG Wasteland – to także tytuł poematu T.S. Eliota. W „Ziemi jałowej” zaginął smak życia. Bohaterowie kopulują bez przyjemności, Tamiza wypełniona jest odpadkami, jedyna muzyka to muzyka mechaniczna. Martwe drzewo nie rzuca cienia. Wędrowcy podróżują przez górskie pustkowia. Czują czyjąś obecność, ale tajemniczy towarzysz nie ujawnia się. Zmartwychwstanie boga uratowałoby ten martwy świat. W pustej kaplicy, gdzie jest tylko wiatr i suche kości, pieje kogut: symbol gotowości na nadejście Chrystusa.

Twórcy postnuklearnych wizji zapewne znali „Ziemię jałową” ze szkoły albo obrazy w niej zawarte są częścią zbiorowej nieświadomości, dość, że eliotowskie opisy pustkowi można śmiało wstawić do instrukcji obsługi katastroficznego RPG. Są martwe właśnie w ten sposób, co trzeba. Martwe, ale zmarli nie odeszli. Dokąd mieliby pójść? Przecież tu właśnie są zaświaty. Czujemy ich obecność. Książkowy Blade Runner słyszy w pustych mieszkaniach nieobecność życia. Śmiercionośny opad przesyca wszystko.

Ale życie, panie, toczy się dalej. Z Bogiem czy bez. W tej czy innej formie.

Autor: Olga Stefańska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.