Polityczna rozgrywka

– Korn! – wyszeptał Cassidy chowając się za sporym głazem. – Chodź tu szybko! Tylko cicho!

– Co się stało? – zapytał zbliżający się tribal.

– Spójrz tam! – barman wskazał ręką idące wąwozem postacie, oświetlane jedynie chwiejnym światłem niesionej przez nie latarni.

– To Raidersi? – w sprawach tajemniczych grasantów zwanych Raidersami, Korn wolał zdać się na wiedzę Cassidiego, który nie raz, mieszkając w Vault City, miał z nimi do czynienia.

– Tak. – potwierdził kompan. – Jesteśmy w połowie drogi między Vault City a New Reno. Raidersi są tu często spotykani i zawsze chodzą w grupach. To musi być jeden z ich patroli.

– A czego szukają?

– Łatwego celu. Ale czasami napadają też na dobrze bronione karawany. Jedynie transporty niewolników przysyłane do Vault City przez Johna Bishopa, nie zostały nigdy napadnięte.

– Co robimy?

– No wiesz… – uśmiechając się, barman demonstracyjnie pogładził kolbę swojego Shot-Guna.

Korn kiwnięciem głowy dał kompanowi do zrozumienia, gdzie ma zająć pozycję. Cassidy posłusznie przeczołgał się wzdłuż skalistego wzgórza, mijając idących w wąwozie pięciu Raidersów i znalazł się na ich tyłach. Tribal położył się, skryty za głazem i wyciągnąwszy biały, laserowy pistolet wycelował go w stronę idącego na czele Raidersa, tego który niósł latarnię. Oprócz pistoletu miał też Combat Shotguna, ale z pistoletu strzelał celniej.
Czerwony promień, jak błyskawica zaświecił na wzgórzu i przeleciał prosto w brzuch niosącego latarnię grasanta. Latarnia z trzaskiem upadła na ziemię i potłukła się. W wąwozie zapanowała ciemność ale nie słychać było żeby napadnięci, starali się uciekać. Ani Cassidy, ani Korn nie strzelali w ciemnościach, by blask wystrzałów – do tej pory tłumiony przez latarnię – nie zdradził ich pozycji.

Po chwili, w wąwozie zapłonęła ręczna, pomarańczowa flara a w jej świetle, grasanci zauważyli dwie połówki, rozciętego na pół, kompana. Stłuczona latarnia, leżała obok niego. Nim zadźwięczały zamki przeładowywanej broni, gdzieś z tyłu, zabrzmiał huk i kolejny Raiders padł, trzymając się rękami za klatkę piersiową. Grasanci zrozumieli teraz swoją przerażającą sytuację – zostali schwytani w krzyżowy ogień.

Gdzieś z przodu, kolejny czerwony błysk rozświetlił niebo, promień przemknął w ciemności i zatrzymał się na sporym kamieniu. Korn spudłował!

– Cholera!! – wrzasnął jeden z Raiderów – Jesteśmy w Pułapce!!!

– Święta prawda!! – krzyknął Cassidy, wynurzając się z ukrycia i otwarcie stając na wzniesieniu. Trzech pozostałych przy życiu Raidersów, wykorzystało to najlepiej jak mogli, natychmiast kierując lufy w kierunku barmana. Ale nim zdążyli oddać strzał, świst następnej wiązki lasera przeszył rękę jednego z nich, całkowicie oddzielając ją od reszty ciała.

Krótka seria z półautomatycznych pistoletów, nakazała Cassidiemu z powrotem się schować. Niestety, spóźnił się o ułamek sekundy. Trzy kule boleśnie trafiły go w bark, który mimo osłony zbroją kompozytową, został silnie raniony. Barman zawył i schował się.

Dwóch żywych Raidersów ruszyło biegiem na wzniesienie, gdzie przed chwilą ranili swego przeciwnika. Po chwili jeden z nich, w jękach turlał się z górki, a jego odcięta laserem głowa, turlała się za nim.

Ostatni grasant, trzymając broń dobiegł do miejsca gdzie widział Cassidiego, ale po chwili jego broń wypadła mu z ręki, uderzonej silnym kopniakiem barmana. Nim Raider zdążył się obejrzeć, dostał kolbą Shotguna w twarz i sturlał się ze wzniesienia.

Barman oparł Shotguna o ziemię i jedną ręką przeładował go. Z powrotem stanął na wzniesieniu, i wycelował w grasanta.

– Żadnej litości. – wyszeptał oddając śmiertelny strzał. Twarz Raidera rozprysła się czerwoną posoką po żółtych kamieniach, oświetlanych pomarańczowym światłem gasnącej flary.

Cassidy usiadł na głazie za którym się chował i wlepił wzrok w leżące w wąwozie ciała.

– Cassidy! – Korn wyłonił się z ciemności, tuż obok niego. Zapalił własną flarę. – Nic ci nie jest?

– Dostałem w lewy bark – zanegował kompan.

– Jasna cholera! Po co się wychylałeś.

– Sam nie wiem co mnie podkusiło.

– Masz. – Tribal wydobył z kieszeni super stimpak i dał go barmanowi. – Wstrzyknij sobie. Rana powinna się zaraz zagoić. Ja w tym czasie przeszukam ciała.

– Ok.

Korn schował broń i ostrożnie zszedł po zalanym krwią wzniesieniu. Zbliżył się do zakrwawionych, ,,niekompletnych” ciał i przeszukał je dokładnie. Po za nabojami i kilkoma stimpakami, wydawało mu się że nie znajdzie nic ciekawego, ale tylko do czasu aż w jego ręce nie wpadła jakaś kartka.

– Znalazłeś coś?! – zapytał z góry Cassidy.

– To chyba jakieś współrzędne. – odpowiedział tribal przyglądając się zapisanym na kartce informajcom. Spróbuje wprowadzić je do PipBoya.

Po chwili na ekranie urządzenia nazywanego PipBoy, pojawiło się zielone kółko podpisane ,,Nieznane”.

– Jesteśmy blisko tego miejsca. – powiedział Cassidy zbliżając się i spoglądając na ekran PipBoya. Z jego barku nie płynęła już krew.

– Tak. – potwierdził Korn. – Myślisz że powinniśmy to sprawdzić?

– Pewnie. Może to ich kryjówka. Tylko czemu mielibyśmy zajmować się Raidersami. Mamy przecież dostarczyć Bishopowi tą walizkę od Moore’a.

– Zaczynam coraz bardziej nie lubić tego Bishopa. Mówiłeś że on robi z Vault City jakieś interesy.

– No tak. Jego karawany wiozą tam niewolników których Vault City nazywa ,,służącymi”.

– Ale nigdy nie są napadani, tak?

– Tak. Karawany Bishopa nigdy nie zostały napadnięte. Czemu pytasz?

– Mam dziwne przeczucie że John Bishop ma jeszcze inny interes w Vault City.

– Znaczy się jaki? – zapytał barman.

– Zastanów się, Cassidy. Skoro facet robi interesy w tym mieście, to czemu wiadomości dla niego są tak tajne, że jakiś świr gadający o zniszczeniu niewolnictwa nagle doznaje olśnienia i okazuje się być zdrowy a na dodatek daje ci za zadanie dostarczenia Bishopowi walizki z tajnymi dokumentami? Dlaczego Raidersi atakują wszystkich po za jego karawanami?

– Myślisz że Bishop ma jakąś umowę z Raidersami?

– Właśnie tego zamierzam się dowiedzieć.

– Ale dalej nie rozumiem dlaczego chcesz zająć się problemami Vault City.

– Mówiłem ci już. Muszę zrobić coś dla tego miasta, inaczej nie stanę się jego obywatelem i nie będę mógł sprawdzić danych w ich komputerze. A dane te mogą zawierać informacje o położeniu Krypty 13.

– Teraz już wszystko rozumiem. Ruszajmy.

Z następnym rankiem dotarli do miejsca wskazanego przez współrzędne zapisane na znalezionej kartce. Okolice otaczały sporej wysokości góry, wzniesienia i urwiska. Wszędzie roiło się od głazów i większych kamieni. Po za kilkoma odciskami butów na piasku, nie było ani śladu Raidersów. Uwagę Korna zwróciło jednak wejście do jakiejś jaskini, prowadzącej w głąb góry. Jaskinia tym bardziej budziła ciekawość, że ślady prowadziły do jej wnętrza.

Tribal, kucając, przyglądał się odciskom.

– Myślisz że to ślady Raidersów? – zapytał.

– Możliwe. – odpowiedział mu barman, ponownie rzucając na nie okiem. – Ale w dzisiejszych czasach każdy może nosić takie buty.

– Tak ale to miejsce wskazane przez PipBoy’a.

– Może te zapiski, to nie były wcale współrzędne. Może to był jakiś ich szyfr?

– Wątpię. Tym bardziej że w tym miejscu znaleźliśmy tą jaskinie.

– Ale… – Cassidy zamyślił się w poszukiwaniu nowego argumentu w dyskusji, i udało mu się. – Myślisz że zostawiliby swoją kryjówkę bez straży, bez obrony?

– Słusznie. – zauważył Korn. – Ale jeszcze nie wiemy co jest w środku.

– Nie wiem czy chciałbym wiedzieć.

– Może kryją się wewnątrz i tam mają straż.

– W takim razie mają nad nami przewagę. Znają tą jaskinię i z pewnością są przygotowani na wejście nieproszonych gości.

– Cassidy! – zawołał tribal. – Dlaczego tak zależy ci żeby tam nie wchodzić? Przecież mówiłem ci że muszę zrobić coś dla Vault City. Dobrze wiesz jakie to dla mnie ważne.

– Achhh – rozmowa wyraźnie zaczynała męczyć starego barmana. – Nie chcę mi się z tobą kłócić. Mam to gdzieś. Włazimy tam.

Odpalona flara, błysnęła pomarańczowym światłem, na ponurych, szarych ścianach jaskini. W środku było przyjemnie chłodno, ale powietrze wydawało się być stęchłe. Ledwo tylko zagłębili się w korytarz, gdy niespodziewanie znaleźli się przy jego rozwidleniu.

– To gdzie idziemy? – zapytał Cassidy, spoglądając to w jedną, to w drugą odnogę korytarza.

– Nie wiem. Ale… może chodźmy tędy. – tribal w zamyśleniu wskazał na lewą odnogę, gdzie korytarz był długi i prosty.

Zaledwie kilka kroków przeszli wzdłuż ciągnącego się tunelu, gdy coś na ziemi, błysnęło odbitym, chwiejnym światłem żarzącej się flary.

– Stój! – zawołał barman.

– Co się stało?

– Widzisz to tam…na ziemi…tam dalej… – nieumiejętnie tłumaczył Cassidy. – To metalowe?

– Nic nie widzę. – rzekł spokojnie tribal.

– No to patrz teraz. – Cassidy uchwycił w dłoń niewielki kamień i cisnął go w gromadę metalowych przedmiotów leżących na dnie podziemnego tunelu. Cichy skrzek poprzedził wybuch wywołany uruchomieniem pułapki. Sterta małych kamieni potoczyła się pod nogi kompanów odrzuconych w tył przez pęd pchniętego wybuchem powietrza. Korn podniósł upuszczoną w locie flarę i otrzepał się z piachu. Cassidy spojrzał się na niego z głupawym uśmiechem.

– Niezłe co? – zapytał.

– A więc chyba oboje mięliśmy rację. – stwierdził tribal. – Tu musi być ich kryjówka, ale są dobrze przygotowani w tej jaskini. Musimy znaleźć inną drogę do ich siedziby.

– Możemy jeszcze spróbować drugiej odnogi korytarza, choć pewnie też ją jakoś zabezpieczyli.

– Po za własnym życiem, niewiele mamy do stracenia. – zażartował Korn.

Cassidy odpalił kolejną flarę, dzięki czemu w jaskini zrobiło się jaśniej. Obaj zawrócili do rozwidlenia i, patrząc pod nogi, skręcili w drugą odnogę korytarza. Ponownie rzucony kamień, nie dał tym razem żadnego rezultatu.

– Zdaje się że znaleźliśmy właściwą drogę. – rzekł spokojny Cassidy, zagłębiając się w odnogę jaskini. – Idziemy.

– Nie wiem czy to dobry pomysł. – powstrzymywał go kompan. – Nie widzę sensu w zabezpieczaniu tylko jednego dojścia do kryjówki.

– Każdy może się my… – urwał niespodziewanie barman, tracąc grunt pod nogami.

Korn odruchowo uchwycił ramię przyjaciela i odrzucił własną flarę by go nie poparzyć. Rozległo się złowrogie syczenie, oznajmiające że w pobliżu znajdują się radskorpiony. Gdy tribal wyciągnął Cassidiego z pułapki, okazało się że barman o mało nie wpadł do zapadni, na dnie której czekały na niego ,,owady”.

– Jasna cholera! – zaklął Cassidy. – Widać Raidersi pomyśleli o wszystkim.

– Lepiej stąd spadajmy. – doradził tribal. – Znajdziemy inną drogę, ale nie tym razem. Jedźmy do New Reno.

– Racja.


– Korn! Dorzuć coś do ognia, bo przygasa.

– Może to i dobrze. Nie ściągniemy na siebie żadnych potworów.

– W dupie mam potwory! Jest zimno.

– Niech ci będzie. – tribal dorzucił kilka znalezionych gałęzi do żarzącego się ognia.

– Korn? – Cassidy zamyślił się wołając przyjaciela.

– No?

– Opowiesz mi waszą rozmowę?

– Jaką rozmowę? – zdziwił się tribal. – Z kim?

– Opowiedz mi jak rozmawiałeś z Lynette. Tą zdzirą z Vault City, co to ją zwą Pierwszym Obywatelem.


Korn delikatnie otworzył drzwi i wszedł do pomieszczenia. Ubrana w kombinezon kobieta , odwróciła się do niego twarzą ukazując noszone na twarzy okulary w cieniutkich oprawkach. Była murzynką. Oczy rozbłysły jej a twarz zdradziła podekscytowanie, gdy zauważyła że Korn nosi podobny strój.

– Nosisz Kryptokombinezon! – zauważyła, prawie krzycząc. – Nigdy nawet nie wyobrażałam sobie że spotkam mieszkańca innej krypty! Ta krypta… – spojrzała na oznaczenia kombinezonu Korna. – trzynasta, gdzie się znajduje?

– Właściwie to sam chciałbym wiedzieć. Ten kombinezon należał do mojego przodka który mieszkał w tej krypcie. On jest założycielem wioski z której pochodzę.

– Wioski? – oczy kobiety zdradziły rozczarowanie – Ale nosisz kombinezon, który noszą tylko mieszkańcy krypt. Co ma do tego wioska o której wspomniałeś? Mów dokładnie, bo moja cierpliwość, zaczyna się dla ciebie kurczyć.

,,Moja także, ty tępa włócznio!” – pomyślał tribal.

– Nie zrozumieliśmy się. – zauważył. – Mój przodek, Mieszkaniec Krypty, jest założycielem wioski o której wspomniałem. Teraz ja noszę jego strój.

– Ah – lekko uspokoiła się kobieta. – Teraz zaczynam rozumieć. Ale jaki masz dowód na to, że twój przodek był mieszkańcem krypty?

– No cóż. – zastanowił się tribal. – Mam ten kombinezon i historie usłyszane z ust Starszej mojej wioski.

– Prymitywne historie powojennych dzikusów?! Ja mam w to uwierzyć?! Za kogo mnie masz?!

– Zaraz. Mam też to… – Korn wyciągnął z kieszeni niebieską, blaszaną manierkę z wybitym na ściance, żółtym numerem trzynaście.

– Niech będzie. – powiedziała zrezygnowanym tonem murzynka. – Spójrzmy na to.

Przez chwilę oglądała manierkę z różnych stron.

– To… – zaczęła, po chwili, wciąż oglądając naczynie. – To jest autentyczne! Więc to prawda! Jesteś ocalałym z innej krypty!! – entuzjazm zaczął promieniować z jej twarzy. – Witaj w naszym mieście! Nazywam się Lynette i jestem Pierwszym Obywatelem Vault City. Z pewnością ciężko było ci żyć w zewnętrznym świecie.

– Gdybyś tylko wiedziała… Ah, kiedy indziej opowiem ci o Świątyni Prób. Mam ważną sprawę w jakiej przybyłem do tego miasta.

– Chętnie się dowiem o jaką sprawę chodzi.

– Poszukuję ważnego urządzenia o nazwie Garden of Eden Creation Kit. Czy posiadacie coś takiego?

– Masz na myśli GECK? – zgadła Lynette. – Niestety. Zużyliśmy nasz GECK do wybudowania Vault City. Nie wierzę żeby coś z niego zostało, ale możesz zapytać się w Biurze Rzeczy Nabytych. Znajdziesz je na lewo od wejścia do naszej krypty.

– Świetnie! – ucieszył się Korn. – Z pewnością tam zajrzę.


– No i co? – zapytał Cassidy, jakby wyrwany ze snu. – I tyle trwała ta rozmowa?

– Nie. – odpowiedział Korn. – Potem znów z nią rozmawiałem. Po prostu sprawdziłem najpierw to biuro.

– I co?

– Jak to co?

– Pytam czy mieli GECK?

– Cassidy! Litości! Przecież jakby go mieli, to nie uganialibyśmy się za Raidersami, tylko byli już w drodze do mojej wioski. A swoją drogą, spodobało by ci się tam. Zwłaszcza…

– Kiedy indziej mi opowiesz o Arroyo. – przerwał mu barman. – Na razie mów o rozmowie z Lynette.


– I jak? – zapytała Lynette, widząc Korna otwierającego drzwi jej biura. – Znalazłeś coś w Biurze Rzeczy Nabytych?

– Niestety nie. – odpowiedział, zrezygnowany tribal. – Wygląda na to że będę musiał dalej szukać Krypty 13.

– Cóż. Być może jakieś informacje o twojej krypcie znajdują się w komputerowych archiwach naszej krypty.

– Pierwszy Obywatelu! – Kornowi zabłysły oczy, przepełnione nadzieją. – To dla mnie bardzo ważne, by znaleźć kryptę mojego przodka. Jeśli mógłbym sprawdzić wasze archiwa, byłbym bardzo wdzięczny.

– Możemy sprawdzić dane w naszym komputerze. Prawdopodobnie zawierają informacje których poszukujesz. Ale tylko Obywatele mogą wejść do krypty i skorzystać z jej urządzeń.

Tribal znów zasępił się. W oczach zgasła nadzieja a twarz nabrała powagi.

– Dlaczego tak bardzo nie lubicie tu obcych? – zapytał niespodziewanie.

– Uważaj! – Lynette spojrzała na niego groźnie. – Przekraczasz bezpieczną granicę konwersacji.

– Dlaczego uważacie obcych za gorszych? – Tribal nie miał zamiaru ustąpić. – Dlatego że większość z nich uodporniła się na promieniowanie?

Kobieta gromiącym wzrokiem patrzyła w oczy Korna, który mimo tego nie zamierzał przestać.

– A może dlatego że ich przodków nie było stać na wykupienie sobie miejsca w krypcie od skorumpowanych władz?

Twarz Lynette przybrała obraz zdziwienia, jakby chciała powiedzieć ,,Skąd o tym wiesz?”.

– Czy może dlatego że na plecach, zamiast waszych naszytych, żółciutkich numerów, noszą strzelby i karabiny, w obawie przed światem jaki stworzyli nasi wspólni przodkowie?

– Sam sobie odpowiedz. – rzekła kobieta, odwracając od niego wzrok. Nie mogła znieść jego oczu.


– Naprawdę jej tak powiedziałeś? – zapytał rozbawiony Cassidy.

– Naprawdę. – odpowiedział mu kompan.

– I co potem?

– Nic. Wyszedłem stamtąd.

– A więc raczej nie staniesz się Obywatelem Vault City? – zapytał zawiedziony barman.

– Rozmawiałem z Radnym McLurem. Powiedział że nie tylko Lynette może ustanawiać nowych Obywateli. Może to zrobić każdy Radny.

– Znaczy, dogadałeś się z tym, jak mu tam, McLurem?

– Na razie nie. Pomyślałem że dopadnę Raidersów i wtedy dam o tym znać Lynette i McLurowi.

– Rozumiem. Ale patrole Vault City od dawna szukały obozu Raidersów i nigdy go nie napotkały. Dlaczego nam miało by się to udać?

– Wydaje mi się że Bishopowie kręcą coś na boku w Vault City. Ale żeby to sprawdzić musimy udać się do Johna Bishopa w New Reno i dostarczyć mu tą walizkę.

Coraz więcej przejezdnych pozostałości dróg, oznajmiały że ich samochód zbliża się do New Reno. Zrujnowane zabudowania także gęstniały a gdzieniegdzie wśród nich z pewnością czaiły się okoliczne gangi, śmieciarze i inne plugastwo którego pełno było zarówno w Reno jak i w jego okolicy. Korn ucieszył się gdy pod wieczór zauważył na horyzoncie migające światła na czarnym tle zrujnowanego miasta. Cassidy wytłumaczył mu, że światła te to migocące reklamy mieszczących się tam kasyn. Gdy samochód zbliżył się do jednego z nich, Cassidy zauważył niewielki parking, lub coś co nim dawniej było. Mimo to nie zatrzymał się na nim. Znał miejscowe zwyczaje przywłaszczania sobie cudzego mienia.

– Dlaczego nie zatrzymasz się na tym placu? – zapytał go tribal.

– Bo chciałbym żebyśmy jeszcze mieli ten samochód przez pewien czas. – wytłumaczył mu Cassidy.

– Rozumiem. – Korn spojrzał na mijany, wielki napis zawieszony na łuku nad ulicą: ,,Reno – Największe Małe Miasto Na Świecie”. Napis ten był pozostałością po dawnych czasach. Przed wojną, na terenach dziś pokrytych gruzami, rozciągało się miasto: Reno. Dopiero wiele lat po wojnie, gangsterskie rodziny rządzące w mieście dodały do nazwy przedrostek New i w ten sposób powstało New Reno.

Samochód minął klub bokserski i zatrzymał się przed kolejnym kasynem – ,,Shark Club” – opisanym jasno świecącymi lampkami. Cassidy przyhamował i zaparkował Highwaymana za budynkiem. Gromada miejscowych dziwek zleciała się w pobliże auta wykrzykując swoje oferty, ale gdy zauważyły że nikt się nimi nie interesuje, odeszły.

Korn zajrzał do bagażnika, i wyciągnął z niego sporą, wykonaną ze skóry, brązową walizkę.

– Chcesz żebym z tobą poszedł? – zapytał go barman.

– Nie. – odpowiedział mu kompan. – poczekaj tu z załadowaną bronią i bądź gotowy do szybkiej ucieczki. Jakbym długo nie wracał, to włącz silnik.

– Powodzenia.

– Mam nie odparte wrażenie że będzie mi potrzebne by się czegoś dowiedzieć… i przeżyć.

Wejście do kasyna ,,Shark Club” znajdowało się na rogu budynku, tuż pod świetlistym napisem który od początku zainteresował Korna. Tribal przeładował broń. Jego plemienny instynkt mówił mu że nie uda mu się niczego dokonać nie używając broni w tym miejscu. Wszedł do kasyna.

– Walizka od Moore’a! – powtórzył John Bishop.

Stojący obok niego strażnik, spojrzał na drugiego, stojącego przy schodach. Obaj kiwnęli sobie przytakująco głowami. Korn zauważył że łysina Bishopa świetnie odbija światło.

– Dawaj tą walizkę! – rzucił rozkazująco Bishop.

– Wszystko w swoim czasie panie Bishop. – rzekł tribal stawiając walizkę na podłodze, tuż obok swojej nogi. – Najpierw porozmawiajmy o zapłacie.

– Zapłacie?! – w oczach Johna pojawił się gniew gdy przechylił głowę w kierunku Korna, starając się pokazać w ten sposób jak bardzo tribal go rozgniewał.

– Thomas Moore, powiedział że o zapłatę za dostarczenie walizki mam zapytać pana, panie Bishop. Robota wykonana, więc chcę zobaczyć pieniądze.

– Dam ja ci zapłatę! – burknął szef rodziny, sięgając do pistoletu ukrytego pod zieloną marynarką. Strażnicy także chwycili za broń. Wybuchła rozróba.

Silny kopniak wytrącił żelazo z ręki Bishopa. Padł strzał. Z trzaskiem stoczyła się po schodach strzelba. Zadźwięczał zamek pistoletu SMB. John spojrzał na swoich obezwładnionych stróży. Stojący przy schodach strażnik, rozłożył bezradnie ręce, spoglądając na leżącą w dole schodów, własną strzelbę. Twarz drugiego, tonęła w strudze potu, ponieważ jego czoło przysłoniła lufa trzymanej w ręce Korna, białej laserowej broni. ,,Zbyt silne argumenty” – pomyślał Bishop spoglądając na wycelowany w swoją pierś SMB.

– Stać! – krzyknął, choć nie było w tym ani krzty sensu. Spojrzał na Korna. – Umiesz się targować Dzikusie. Zdaje się że przedyskutujemy zapłatę, ale nie w takich warunkach.

Tribal opuścił broń. Spocony strażnik odetchnął z ulgą a drugi przyglądał się.

– W porządku. – uspokoił się Bishop.

– Pięćset. – spokojnie i cicho zażądał Korn.

– Chyba zwariowałeś tribalu!! Nie mogę dać ci pięciuset za taką błahostkę!! Dam ci dwieście!!

Korn demonstracyjnie zakręcił pistoletem na palcu.

– Trzysta!! I to moje ostatnie słowo do cholery!!

– To do mnie należy ostatnie słowo, panie Bishop.

– Czterysta!!! – wrzasnął mafioso. – I ani chipsa więcej! Zrozumiałeś tribalu?!

Plemieniec spojrzał na swoją broń.

– Dobra dam ci Pięćset!!! – znów zdenerwował się szef rodziny. – Tylko daj mi tę cholerną walizkę.

– Najpierw zapłata.

– Masz. – Bishop wydobył z kieszeni garść monet i dał je Kornowi, który w tym samym momencie podsunął mu pod nogi walizkę.

– Więc jesteśmy kwita. – rzekł tribal wyciągając z SMB magazynek, na znak że broń nie będzie potrzebna do dalszej ,,konwersacji”.

– Niezły żołnierzyk z ciebie dzikusie. Jak będziesz potrzebować roboty, to daj mi znać.

– Być może. Co to za robota?

– No proszę! – uśmiechnął się Bishop. – Od razu przechodzi do rzeczy. Coraz bardziej mi się podobasz tribalu. Jestem jednak ciekawy czy nadajesz się do pracy u mnie?

– Niech mnie pan sprawdzi.

– Nie mam czasu na takie bzdury. Powiem ci od razu, i tak nie mam nic do stracenia. Udasz się do NCR i zabijesz Rogera Westina. Kapujesz?

– Żaden problem. Będzie jedynie kolejnym zmarnowanym nabojem.

– Nie kretynie!! Masz go zamordować tak, by nie wyglądało to na morderstwo. Musi wyglądać, że umarł albo że zdarzył mu się wypadek.

– Jak do cholery mam to zrobić?! – zapytał Korn.

– Nic mnie to nie obchodzi. Nająłeś się do roboty, to ją wykonaj. Powęsz trochę po NCR może dowiesz się czegoś co cię naprowadzi. Może jest na coś chory albo niech przypadkiem wejdzie na ładunek wybuchowy. Znajdź sobie rozwiązanie sam. Ufff. Muszę się napić po tych twoich negocjacjach.

Bishop podszedł do stolika i chwycił stojącą na nim szklankę z jakimś brązowawym płynem. Wypił do dna.

– Na co jeszcze czekasz do cholery?! – zapytał groźnie. – Jazda do roboty!!
Tribal skierował się w kierunku schodów.

– Aha!! – krzyknął na pożegnanie Bishop. – Trzymaj się z dala od mojej żony, tribalu!!

Korn nie zamierzał wziąć sobie do serca ostatnich słów Bishopa. Wydawało mu się, że skoro nie dowiedział się od niego praktycznie niczego, to może uda mu się wyciągnąć coś od jego żony.

Schodząc po schodach, na pierwsze piętro, przeszedł długim korytarzem do drzwi położonych przy drugich schodach – prowadzących na parter. Otworzył drzwi i wszedł do środka. Stojąca w pokoju, szczupła i zgrabna kobieta odwróciła się w jego stronę. Ładne, czarne włosy zalśniły przy świetle świecącej lampki.

– Tak słucham? – zapytała cichym, pełnym spokoju głosem, uwodzicielsko patrząc na Korna. Podobał jej się. Przystojny i dobrze zbudowany a na dodatek dzikus.

– Przepraszam. Pomyliłem pokoje. – skłamał Korn.

– Nie szkodzi tribalu. – Uśmiechnęła się. – Wejdź. Nie krępuj się.

– Pani Bishop, jak sądzę? – zapytał.

– Tak. A kim ty jesteś?

– Na imię mi Korn.

– Miło mi. Jestem Leslie. Co sprowadza cię do New Reno?

– Staram się o pracę u pani męża.

– Hmmm. Więc chcesz wstąpić do rodziny najemników i złodziei?

– Najemników? – zapytał tribal.

– Ach. Nieważne. Powiedz mi lepiej skąd do nas przybywasz?

– Przyjechałem tu z Arroyo. Małej wioski, na zachód od Klamath. Staram się uratować mój lud.

– Uratować? Przed czym?

– Szukam Garden Of Eden Creation Kit. To taki zestaw…

– Do usuwania skutków promieniowania i naprawy ekosystemu. – dokończyła z uśmiechem pani Bishop. – Tak się składa że wiem do czego służy GECK. Zastanawia mnie jednak skąd tribal może w ogóle wiedzieć o przedwojennym sprzęcie.

– Człowiek który założył naszą wioskę, pochodził z krypty numer trzynaście. Szukam jej położenia.

– Powinieneś więc raczej szukać w Vault City. Komputery tamtejszej krypty z pewnością by ci pomogły.

– Już tam byłem ale nie pozwolono mi skorzystać z komputera krypty. Nie jestem obywatelem miasta.

– Po co więc przyjechałeś do New Reno? – zdziwiła się pani Bishop. – Chyba nie powiesz mi że praca dla mojego męża, zbliża cię do znalezienia tego czego szukasz?

– Każda powierzone mi zadanie, jakie wykonuje, w pewnym sensie przybliża mnie do celu. Mniej lub bardziej, ale jednak.

– Rozumiem. Masz może ochotę na drinka? – niespodziewanie zapytała Leslie, zbliżając się do tribala i puszczając mu oczko. Korn odpowiedział uśmiechem.

– Jeśli tylko drink będzie dopiero początkiem.

Pani Bishop uśmiechnęła się jeszcze bardziej, pogładziła pomarszczone pręgi na swojej, krótkiej, czarnej, lateksowej sukience.

– To się okaże.

Niespodziewanie pojawili się z powrotem na drugim piętrze. Znaleźli się w pokoju w którym Korn wcześniej ,,targował się” o zapłatę za dostarczenie walizki. Cichym krokiem przeszli przez pomieszczenie, by nie obudzić śpiącego na fotelu Johna Bishopa. Jego żona dała znać strażnikom by ani słowa nie pisnęli jej mężowi.

Gdy przeszli przez pokój i wyszli drugim wyjściem, oczom Korna ukazał się spory, betonowy zbiornik wody. Korn, który słyszał wiele opowieści o dawnych czasach, wiedział że jest to basen, dziwiło go jednak że znajduje się na drugim piętrze budynku.

Pani Bishop, prowadząc go za rękę, weszła do swojego pokoju i zamknęła drzwi. Podeszła do szafki i wydobyła z niej butelkę jakiegoś trunku. Nalała do dwóch szklanek i podała jedną Kornowi.

– Twoje zdrowie, przybyszu. – Powiedziała z uśmiechem, po czym, jednym haustem wypiła zawartość szklanki.

Korn przechylił szklankę do ust, ale natychmiast skrzywił się, czując jak trunek pali mu gardło. Spojrzał na swoją towarzyszkę. Pani Bishop odłożyła szklankę, z powrotem na półkę, a następnie rozpięła zamek swojej sukienki. Delikatnym, pełnym wdzięku ruchem zsunęła z siebie strój a z pod niego ukazały się duże, jędrne piersi. Leslie podeszła do niego i zarzuciła mu ręce na szyi. Korn położył własne na jej nagich biodrach a po chwili na pośladkach. Pani Bishop podniecająco zamruczała.

– Weź mnie Korn. – wyszeptała całując tribala w szyję.


– Jesteś w tym dobry Korn. – uśmiechnęła się pani Bishop, przytulając się do tribala. – Ale ten numer z językiem…

– Na wszelki wypadek – przerwał jej Korn. – Gdyby ktoś nas podsłuchiwał i słyszał wszystko co mówimy, lepiej będzie nie wspominać głośno o szczegółach i pozostawić je sobie w tajemnicy.

– Masz rację. – Potwierdziła pani Bishop jeszcze bardziej wtulając się w ramiona Korna i poprawiając kołdrę w której leżeli. – Nasza konwersacja na temat detali odbytej przed chwilą kopulacji, może przynieść nieciekawe skutki jeśli usłyszą je nieodpowiednie uszy.

Korn zastanowił się przez chwilę, jakby próbując zrozumieć co Leslie do niego powiedziała.

– Nie jesteś stąd, prawda? – zapytał Korn, wybiegając od tematu. Pani Bishop zamyśliła się.

– Tak. – odpowiedziała, po chwili a uśmiech zniknął z jej twarzy. – Masz rację, ale jak to poznałeś?

– Twój akcent i sposób wyrażania się. Są inne niż mieszkańców New Reno. Pochodzisz zapewne z Vault City. Mam rację?

– Masz. – potwierdziła z żalem.

– Jak tu trafiłaś?

Leslie westchnęła.

– Byłam obywatelką Vault City gdy akurat John robił w mieście jakieś interesy z Lynette. Wydawał mi się wzorem dobroci i opiekuńczości a jednocześnie zaintrygowała mnie jego szorstkość. Podobał mi się więc parę razy się spotkaliśmy aż w końcu dał mi spróbować Jet. Oczywiście w Vault City narkotyki i alkohol są nielegalne więc gdy ktoś się dowiedział, natychmiast doniósł o tym Pierwszemu Obywatelowi. Cofnięto mi obywatelstwo i wydalono z miasta. Jedyną osobą do której mogłam się zwrócić był John i on także o tym wiedział. Zaplanował to. Tak znalazłam się w rodzinie Bishopów.

– Czy traktuje cię dobrze?

– John prawie w ogóle mnie nie traktuje. Nie licząc tych momentów gdy z hukiem wpada do mojej sypialni i ujeżdża mnie jak dziką brahminę.

– Nie próbowałaś opuścić New Reno? Uciec?

– Po co? – zapytała. – Dziś ucieknę a jutro jego ludzie ściągną mnie z powrotem.

– Może ci jakoś pomóc?

– Co masz na myśli kochanie? – zapytała z czułością.

– Mogę… Zająć się twoim mężem.

– Nie radzę ci wysyłać go na cmentarz Golghota, bo poleciałbyś tam zaraz za nim. Ma tylu ludzi że rozszarpaliby cię na kawałki zanim wyciągnąłbyś broń.

– A co gdyby nie wiedzieli że to ja? Gdybym zastawił na niego jakąś pułapkę? Co o tym myślisz Leslie?

– Pułapkę? – pani Bishop zamyśliła się na chwilę a po chwili podjęła temat. – Przypomniałeś mi właśnie coś. Jego sejf jest zabezpieczony ładunkiem wybuchowym, gdy ktoś wprowadzi niewłaściwy szyfr, to ładunek jest detonowany. Właściwy szyfr to 44 – 53 – 72. Zapamiętaj.

– A więc, gdybym zmienił szyfr, to John sam posłałby się na cmentarz Golghota. Na dodatek każdy myślałby że to była jego wina, że przypadkiem podał nieprawidłowy szyfr i pułapka się uzbroiła.

– Och. Na razie, po prostu bądź przy mnie.

Nastała długa cisza, lekko tylko przerywana przez ciche pomruki Leslie, tulącej się do Korna.

– Opowiedz mi o Johnie i rodzinie Bishopów. – Przerwał ciszę Korn.

– Czy naprawdę musimy o tym mówić?!!

– To dla mnie bardzo ważne. Przysięgam że pomogę ci wydostać się z jarzma Johna Bishopa, tylko potrzebuję w zamian twojej pomocy.

No dobrze. Nie wiele jest w tych kwestiach do mówienia. Mój mąż to wścibski lis jeśli chodzi o dyplomację i kryminalne zagrywki. Od dość dawna jest zajęty snuciem swoich knowań w związku ze sporem między Vault City a NCR. Któregoś dnia wrócił z, jak to określił ,,Podróży Dyplomatycznej” z Vault City i był dziwnie zadowolony. Wspominał coś o jakichś ludziach których wynajął ale dokumenty w tej sprawie schował w swoim sejfie. Właściwie cała rodzina Bishopów to prawie sami najemnicy, gangsterzy i kilka dziwek, z moją córką na czele.

– A co ma do jego tajnych układów Thomas Moore?

– Ach. To jest dopiero ziółko. Jest szpiegiem NCR, przekazuje mojemu mężowi potajemnie korespondencję z Vault City zawierającą ułamki technologii medycznej miasta. Jest chyba jedynym obywatelem NCR którego znosi mój mąż.

– Ale zachowuje się jak jakiś ksiądz, albo misjonarz. W zasadzie wiele z tego co mówi ma sens.

– Być może. Co nie zmienia faktu że jest szpiegiem. Jego kryptonim to ,,Tomcat”.

Znów nastała cisza. Korn starał się poukładać w głowie zebrane informacje. Brakowało mu jednak kilku szczegółów które mówiłyby o co właściwie toczy się spór pomiędzy Vault City a NCR. Postanowił jednak wypytać o to Cassidiego. Już zastanawiał się co powiedzieć Leslie by spokojnie móc wyjść z łóżka, gdy nagle dostrzegł że panią Bishop zwyciężył sen.

Tribal wstał z łóżka i szybko się ubrał. Wyszedł z powrotem do holu, na którym znajdował się basen. Wzdłuż niego przebiegł po cichu do ostatniego pomieszczenia. Drzwi nie były zamknięte, więc nie było potrzeby grzebania przy zamku.

Wewnątrz paliła się lampa naftowa, stojąca na całkiem sporym biurku obok którego znajdowało się łóżko a nad nim sejf. Podszedł do niego i przyjrzał się. Nie znał się na takich urządzeniach ale wybranie szyfru nie wydawało mu się niczym szczególnie trudnym.

Kręcąc pokrętłem wybrał po kolei dwie czwórki, piątkę, trójkę a następnie siódemkę i dwójkę. Usłyszał strzyknięcie wewnątrz sejfu i po chwili drzwiczki stały otworem. Zajrzał do środka sejfu i wyciągnął z niego mapę i holodysk podpisany ,,Holodysk Bishopa”. Przyjrzał się dokładnie mapie i od razu poznał wskazywane przez nią miejsce. Były to jaskinie które odwiedził wraz z Cassidym. Na odwrocie mapy zapisane były dodatkowe instrukcje. Korn nie chciał ich teraz czytać. Schował mapę oraz holodysk i zajął się sejfem.

Po kilkunastu minutach szyfr sejfu był już zmieniony. Tribal ostatni raz zajrzał do środka w poszukiwaniu ewentualnych innych dokumentów ale nie znalazł nic poza pieniędzmi i bronią. W chwili gdy wyciągnął z sejfu granat ręczny, usłyszał czyjeś kroki. Natychmiast schował specyfik do kieszeni i podszedł do drzwi w chwili gdy te otwarły się i stanął w nich jeden ze strażników Johna Bishopa, ten sam którego czoło strasznie się niedawno pociło.

– Co ty tu… – nie dokończył. Kopniak w klatkę piersiową wypompował z niego całe powietrze i posłał do tyłu. Wytrącony z równowagi ochroniarz, zdążył krzyknąć i wpadł do basenu. Drzwi od pomieszczenia zamknęły się.

Natychmiast rozległo się zbliżające się tupanie kilku osób.

– Co tam się dzieje do cholery?!! – wrzasnął biegnąc, John Bishop. Zabrzmiał dźwięk przeładowywanej strzelby.

Nie zastanawiając się, Korn podbiegł do sejfu i zatrzasnął drzwiczki. Zabrzęczał szyfrowy zamek co oznaczało że sejf znów jest zamknięty. Zawleczka granatu znalazła się w zębach Korna.

– To ten dzikus!!! – wrzeszczał skąpany w basenie strażnik. – Dobierał się do pana sejfu szefie!!!

Drugi strażnik kopniakiem wyważył drzwi i wpadł do środka. Rozległ się wybuch a wraz z nim dźwięk tłuczonego szkła okien. Biegnący holem John Bishop zatrzymał się i padł na ziemię. Rozszarpany na strzępy strażnik wyleciał z pomieszczenia a kawałki drzwi tuż za nim. Wściekły Bishop wstał i prując nabojami przed siebie wleciał do swego pokoju i ze zdziwieniem stwierdził że nikogo w nim nie ma.

– Cholera!! – zaklął. – Ten pieprzony dzikus jest już trupem.

Przemoczony ochroniarz, wygramolił się z basenu i podszedł do Bishopa zostawiając za sobą mokry ślad.

– Niech pan lepiej sprawdzi sejf szefie. – powiedział. – Ten tribal na pewno coś zwinął.

– Ale jak ominął pułapkę?! Ahhh…Pieprzyć to!! Jeśli wziął z sejfu to co myślę, to koniec zabawy z Vault City.

Ostatnie chwile Johna Bishopa nie trwały już długo. Kilka kroków. Osiem obrotów pokrętłem od szyfru. Wybuch. I koniec panowania Bishopów w New Reno.

Tymczasem Korn siedział już w samochodzie i masował, bolące go po skoku z drugiego piętra, nogi. Cassidy rozpędził Highwaymana i wkrótce byli już daleko od kasyna Shark Club.

– Dokąd teraz? – zapytał barman.

– Jedź w kierunku tych jaskiń w których ostatnio byliśmy.

– Czyżbyś się czegoś dowiedział?

– Nie mało. W sejfie Bishopa znalazłem mapę i holodysk. Na odwrocie mapy są instrukcje jak dotrzeć do bezpiecznego wejścia do kryjówki Raidersów.

– Więc mam się przygotować do imprezy w jaskini? Cholera. Życie w twoim towarzystwie z pewnością nie można nazwać nudnym.

– Cassidy? – zapytał po chwili namysłu tribal. – O co właściwie toczy się spór pomiędzy Vault City a NCR?

– Raczej trudno to nazwać sporem. NCR chce przyłączyć Vault City do republiki, by zdobyć przedwojenne technologie medyczne jakie posiada miasto. Oczywiście Lynette nie wyraża na to zgody, twierdząc że to ich technologia i nie oddadzą jej nikomu.

– Teraz już rozumiem co jest grane.

– Znaczy się?

– NCR pragnie posiadać Vault City. Lynette nie zgodziła się na to, więc z pomocą republice przyszedł John Bishop robiący z Vault City interesy. Bishop obiecał pomoc republice w zamian za przydzielenie New Reno do NCR. Wynajął więc najemników, czyli naszych kochanych Raidersów by napadali na Vault City, co stało się dla miasta, straszliwym utrapieniem. Wtedy Republika Nowej Kalifornii, złożyła Lynette propozycje by przyłączyła Vault City do republiki a NCR zatroszczy się o Raidersów. Oczywiście Pierwszy Obywatel nie miała pojęcia że Raidersi to najemnicy Bishopa a w gruncie rzeczy, najemnicy NCR.

– To znaczy że wszystko zostało zaplanowane? Cholera. Bishop nieźle sobie poczynał. Ale co z tego skoro gryzie glebę?

– Musimy się dobrze przygotować. Czeka nas ciężkie zadanie.

Instrukcje zapisane na odwrocie mapy zawierały informacje jak znaleźć inne wejście do jaskiń Raidersów. W opisanym przez nie miejscu, Korn i Cassidy znaleźli otwór w ziemi i prowadzącą w dół drabinę. Starannie się przygotowali na spotkanie z bandą najemników Bishopa.

Tribal ze strzelbą wycelowaną w otwór, od dłuższego czasu czekał na Cassidiego, który wszedł do środka by rozpoznać ilu jest przeciwników.

– Naliczyłem dwunastu. – wynurzył się po chwili barman. – Ale słyszałem też jakieś rozmowy z innej części jaskini, której nie mogłem dostrzec. Co jakiś czas, dwóch wartowników przechodzi w pobliżu drabiny. Reszta siedzi przy różnych stolikach. Grają w karty i piją, ale broń mają w pogotowiu. Prawie każdy z nich ma na sobie taką zbroję jak moja.

– Dużo ich. – zauważył Korn. – Możemy mieć kłopoty.

– Owszem. Na dodatek są dobrze uzbrojeni. To najemnicy.

– Żałuje że nie wzięliśmy ze sobą Vica. Przydałaby się dodatkowa siła ognia.

– Nie jestem pewny czy damy im radę. – lekko zachmurzył się Cassidy. – Masz jakiś plan?

– Przyda nam się cięższy sprzęt. – uśmiechnął się tribal.

Drobne kamienie i piasek cicho chrupały pod zakurzonymi butami dwóch strażników, patrolujących rozległą jaskinię. Idący wraz z nimi zapach palonego tytoniu stawał się coraz bardziej intensywny a ich bzdurna paplanina o broni i kobietach robiła się głośniejsza gdy zbliżali się do drabiny. Usłyszawszy za sobą stukot kamienia błyskawicznie obrócili się chwytając za broń.

Korn i Cassidy niczym zjawy bezszelestnie wynurzyli się nagle za ich plecami a ostrza trzymanych w rękach noży błysnęły w świetle padającym od drabinowego wejścia. Dwa szybkie cięcia w pobliżu krtani wystarczyły by obaj strażnicy, tonący w tryskającej, czerwonej posoce nie wydali z siebie najmniejszego dźwięku.

Przez kilka sekund tribal wraz z barmanem nasłuchiwali w milczeniu, wyglądało jednak na to, że reszta Raidersów nie zauważyła jeszcze braku swoich strażników. Zaskoczenie wciąż było po stronie kompanów.
Cassidy podał Kornowi leżącą przy ścianie jaskini, podłużną, zieloną rurę.

– Jesteś pewny że umiesz się tym posługiwać? – zapytał szeptem.

– Spokojnie! Eldrige mówił mi jak się z tego korzysta. – Uśmiechnął się Korn, mając na myśli sprzedawcę z New Reno – Wycelować, nacisnąć a rakieta poleci sama.

– Poleci… – wyszeptał barman chwytając w ręce sporej wielkości przedmiot przypominający zawansowaną strzelbę z podwieszoną butlą. – a my razem z nią… prosto do nieba. Pierwszy raz słyszę żeby tribal strzelał z wyrzutni rakiet.

– A ty umiesz posługiwać się tym co trzymasz w ręce? – zapytał tribal. – Pierwszy raz słyszę żeby barman korzystał z miotacza ognia.

– No… Przecież… – zająknął się Cassidy – Eldrige mówił że wystarczy tylko nacisnąć spust i znaleźć się z dala od końca tej rury.

– Dobra już, dobra. Czekaj na sygnał.

Korn z wyrzutnią rakiet na barku wyszedł zza zakrętu korytarza i przykryty ciemnością podczołgał się do jaskiniowego stalagnatu. Przyklęknął na jedno kolano, mając w zasięgu wzroku spory, oświetlony pochodniami stół. Kilku Raidesów siedziało przy nim, grając w karty i popijając brązowawy trunek. Tribal wycelował rurę w ich kierunku.

Przez chwilę widoczny błysk, rozświetlił jaskinię i zwrócił uwagę. Rakieta z hukiem wyleciała z wyrzutni i jak grom trachnęła w ścianę jaskini kilkanaście metrów za plecami Korna. Setki odłamków skalnych i mnóstwo piasku rozsypało się dookoła. Jaskinia w mgnieniu oka wypełniła się kurzem.

Przewrócony pędem powietrza Korn, zrozumiał że strzelił nie tą stroną co trzeba. Stojący przed nim Raiders, który nagle wyłonił się z pod tumanów kurzu natychmiast oberwał rzuconą w niego wyrzutnią rakiet. Broń wyleciała mu z ręki, a uderzony pięścią w podbródek runął na ziemię.

Tribal dynamicznie wydobył zza pleców Combat Shotguna i korzystając z zamętu i kurzu wycofał się w stronę Cassidiego czekającego z miotaczem w tunelu.

– Do diabła! – krzyknął czyjś głos gdzieś w jaskini. – Ktoś nas odkrył!!

– Zabić matkojebcę!!! – zaskrzeczał inny.

Rozległy się stukoty wielu butów i odgłosy przeładowywanej broni. Korn wbiegł w zakręt korytarza i schował się w tunelu gdy z unoszącego się w jaskini obłoku, wyłonił się brunet z Magnumem w ręku. Widząc Cassidiego natychmiast otworzył ogień, ale przewidujący barman prawie automatycznie padł na ziemię by zasłonić się za ustawionym zwałem kamieni. Niestety za późno. Ciężki miotacz przeszkodził mu w szybkim wykonaniu uniku i wystrzelony w niego pocisk przebił skórzaną kompozytową zbroję i utonął pod obojczykiem. Barman zajęczał z bólu. ,,Czy ja zawsze muszę obrywać w barki?” – pomyślał.

Padł strzał gdzieś w ścianie jaskini. Twarz najemnika rozprysła krwią a on sam odleciał do tyłu. W zakurzonej jaskini natychmiast zagrzmiały strzały a grad kul zasypał tunel.

– Teraz Cassidy!!! – wrzasnął Korn, na próżno starając się przekrzyczeć huki wystrzałów. – Teraz!!! Odpalaj!!!

Barman wydawał się zamroczony. Kołysał głową i leżał oparty o miotacz. Kule świstały nad jego głową i odbijały się o kamienie za którymi był schowany. Gdy z opadających powoli tumanów kurzu wyłonili się biegnący Raidersi, ostatkiem sił oparł miotacz o skały i nacisnął spust.

Ogromny strumień ognia wypłynął z rury stalowego miotacza, i spowił tunel łuną jasnego światła. Rozległy się przeraźliwe krzyki i wołanie o pomoc. Barman trzymał palec na spuście a tunel coraz bardziej wypełniał się płomieniem. Gdy wreszcie zwolnił cyngiel, płomienie ustały ale w tunelu wciąż było jasno.

Korn wychylił się z wnęki w tunelu w której do tej pory był skryty i ujrzał szaleńczo biegającego płonącego człowieka a kawałek dalej ,,tańczyło” kolejnych kilku. Słychać było krzyki i błagania o śmierć. Parę spopielonych ciał leżało na ziemi. Po chwili biegające żywe pochodnie ucichły a wraz z nimi ucichły płomienie. Jaskinia i tunel do niej prowadzący wypełniły się stopniowo ulatniającym się dymem.

– Cassidy żyjesz?! – zapytał tribal kompana.

– Żyje. – odpowiedział majaczącym głosem barman. – Jakoś…Aghh

– Trzymaj się. Mam kilka stimów.

Korn podbiegł do barmana i wbił w jego ciało strzykawkę. Po chwili, jeszcze przed chwilą silne krwawienie, zaczęło powoli ustawać.

– Obawiam się że stimpaki to za mało. – powiedział zaniepokojony tribal. – Muszę zabrać cię do jakiegoś uzdrowiciela.

– Daj spokój Korn. – odpowiedział mu Cassidy. – To nie wiek dwudziesty… wtedy… szpitale były w całej… okolicy. Jak… stimy nie pomogą… to koniec.

– W Vault City mają dobrych medyków. Zabiorę cię tam. Po tym czego tu dokonaliśmy, oboje będziemy mieć obywatelstwo.

Korn pomógł barmanowi ułożyć się na ziemi i delikatnie ściągnął z niego kompozytową zbroję. Wyszedł po drabinie na powierzchnię i po chwili wrócił z apteczką w ręku. Obandażował ranę przyjaciela.

– Ale teraz lepiej tu poleż. – powiedział zostawiając kompanowi dwa stimpacki. – Postaraj się trochę podkurować, żeby łatwiej było ci wejść po drabinie. Muszę rozejrzeć się po ich jaskini. Może znajdę coś nowego.

Wstał i chwycił za broń, po czym ruszył tunelem w kierunku jaskini. Gdy znalazł się wewnątrz zauważył mnóstwo łusek i kilka kolejnych spopielonych ciał.

Jaskinia rzeczywiście była ogromna a w różnych jej zakamarkach znajdowały się szafki i skrzynki. Po stronie przeciwległej do tunelu zauważył kolejny korytarz, tym razem ogrodzony płotem. Domyślił się że musiała to być droga do drugiego wejścia, które razem z Cassidym próbowali wcześniej przebyć, gdy pierwszy raz trafili do jaskiń.

Po stronie w którą próbował trafić rakietą, zauważył kolejny tunel, a na jego końcu jakieś pomieszczenie. Ruszył w jego kierunku.

Usłyszawszy czyjeś kroki obrócił się i otrzymał kopniaka w rękę a jego broń z trzaskiem wypadła z dłoni. Zdezorientowany tribal nie zdołał uniknąć ciosu w twarz i cofnął się od uderzenia. Stojący przed nim napastnik uderzył go jeszcze raz, ale Korn zblokował i odkopnął przeciwnika do tyłu. Zielona, polimerowa zbroja jaką nosił napastnik była ciężka co dodało mu inercji.

Nóż zabłyszczał w świetle pochodni i runął do gardła tribala. Korn uchwycił rękę i z trudem przerzucił na plecy ciężkiego napastnika. Ciężka zielona zbroja wydała z siebie metaliczny odgłos uderzając o ziemię. Korn automatycznie wyciągnął z kabury SMB i oddał strzał. Kula odbiła się od zbroi i zaświszczała lecąc w inną stronę. Zaskoczony tribal znów doznał kopniaka w dłoń i SMB znalazł się na ziemi.

Wtedy leżący napastnik z całej siły uderzył Korna w piszczel a po chwili w kolano. Tribal jęknął z bólu i mimowolnie zgiął uderzoną nogę. Przeciwnik z trudem wstał i kopnął go w twarz. Tribal stracił równowagę i padł na plecy. Zauważył jak człowiek w polimerowej zbroi chwyta w ręce leżący na ziemi nóż. Natychmiast starał się podnieść ale ciężka stalowa zbroja która miała go chronić, stała się teraz utrapieniem.

Od strony tunelu, nagle zadźwięczał huk wystrzału. Napastnik cofnął się, zaczerwienił, upuścił nóż i chwycił za tryskające krwią gardło.

Korn ze zdziwieniem spojrzał w kierunku tunelu i zobaczył chwiejącego się Cassidiego z pistoletem w ręku.

– Stimpacki to jednak stimpacki. – uśmiechnął się opuszczając broń.

– No cóż. – powiedział Korn. – Oficjalnie jesteśmy już obywatelami Vault City.

– Nadal nie mogę w to uwierzyć. – rzekł leżący w łóżku Cassidy. – Tym bardziej dziwne wydaje mi się to że jestem tutaj, w Krypcie, w wewnętrznej części Vault City.

– To poziom medyczny. Nie byłeś na innych? Ja tak.

– I czego się dowiedziałeś w związku z tym GECK?

– Niewiele, ale całkiem sporo na temat pokrewny. Pogrzebałem w archiwach komputera na trzecim poziomie krypty. Daleko na południu znajduje się inna krypta, krypta piętnasta. Leży w pobliżu NCR, a tak się akurat szczęśliwie składa że po zaniesieniu wszystkich wiadomości o Raidersach i Bishopach do Pierwszego Obywatela, otrzymałem nowe zadanie. Muszę udać się do NCR.

– Chętnie udałbym się z tobą.

– Wiem. Leż i odpoczywaj. Doktor Troy otrzymał polecenie dbania o ciebie do póki nie wyzdrowiejesz. Aha… Jakbyś mnie pytał to Lynette przysyła ci podziękowanie za, jak się wyraziła ,,Bohaterską walkę w obronie Vault City”. Jesteśmy tu teraz ważnymi osobistościami.

– Doprawdy?! – zapytał ironicznie Cassidy.

– Cóż. Pora na mnie. Czeka mnie daleka droga. I jeszcze jedno, ten pajac Thomas Moore, który dał mi tą walizkę dla Bishopa siedzi teraz w areszcie i czeka na niesprawiedliwy sąd.

– Obywatelu Cassidy – rzekł doktor Troy stojący za Kornem. – Czas na zabiegi.

– O nie! – zajęczał Cassidy. – Znowu ta lewatywa!

Autor: Rawdan

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.