War, war never changes…
Sequel najlepiej ocenianej gry cRPG – Fallout 2 – ukazał się już jakiś czas temu. Jako że przypadkiem posiadam tą grę (zgadnijcie skąd 🙂 ), postanowiłem ją dla was opisać. A więc: czy jest to godny następca „jedynki”? Zobaczmy…
Zaczyna się od krótkiego, acz treściwego filmu. Dowiadujemy się, że świat, jaki znamy, przestał istnieć. Przyczyna: wojna ostateczna. Europa wyparowała, a Ameryka została doszczętnie spustoszona. Typowy scenariusz amerykańskich filmów z lat sześćdziesiątych. Ale nic, idziemy dalej. Podobnie jak w jedynce, tak i tutaj można stworzyć własną postać lub wybrać z trzech wcześniej definiowanych. Zasadniczo nic się tu nie zmieniło. W końcu zaczynamy właściwą grę.
Od razu w oczy rzuca się grafika. Ta również się nie zmieniła (poza paroma kosmetycznymi zmianami). Środowisko jest przedstawione dość szczegółowo, ale razi „pikseloza” (640×480). Postacie nadal poruszają się sztywno, po heksach. Ale nie o to w końcu chodzi w cRPG.
Stoimy przed… ale zaraz, nie opowiedziałem do końca fabuły. Tak więc co prawda nastąpiły spore zniszczenia, ale ludzkość przetrwała – na dwa sposoby. Ci, którzy mieli dość szczęścia, schronili się w dużych, podziemnych schronach, nazywanych kryptami (vaults). Oczywiście znikomy promil mógł się tam schować przed gwałtownymi skokami ciśnienia, temperatury i promieniowania. Pozostali budowali prowizoryczne bunkry lub ginęli. 80 lat po wojnie jeden z mieszkańców pewnej bardzo pechowej krypty musiał wyjść na powierzchnię. Jego zmagania z losem mogliśmy obserwować grając w jedynkę. Wystarczy powiedzieć, że w końcu wyzionął ducha w małej wiosce Arroyo. W następne 80 lat później w wiosce zaczęło dziać się źle: bydło padało, marne plony, chore dzieci. Ty, jako potomek bohatera z pierwszej części, masz za zadanie uratować swoją wioskę. W tym celu okaże się niezbędny Garden of Eden Creation Kit (G.E.C.K), który był na wyposażeniu każdej z krypt, aby odbudować zrujnowany świat i przywrócić życie na pustkowiach. Najpierw jednak musisz udowodnić, że się do tego nadajesz…
Stoimy przed Świątynią Prób. Musisz przejść przez nią i odzyskać ubiór swojego przodka. Na drodze staną ci przerośnięte mrówki, skorpiony, pułapki i zamknięte drzwi. W końcu ostateczna próba: masz za przeciwnika człowieka. Możesz go pokonać w walce, ale jeśli masz choć trochę oleju w głowie, przekonasz go, że walka nie jest metodą rozwiązywania problemów. Po odzyskaniu stroju trafiasz do wioski. Tu można wykonać kilka pomniejszych zadań (w grze jest ich kilkadziesiąt!), aby zdobyć punkty doświadczenia. Nie jest ich wiele, ale wystarczy, aby podskoczyć do kolejnego poziomu (przynajmniej na początku, bo później będzie się je liczyć w dziesiątkach tysięcy.
Po wyjściu z wioski widzimy mapę. W miarę poruszania się po niej odkrywamy kolejne miejscowości. Wystarczy kliknąć na żądaną lokację (prezentowaną przez kwadracik), aby rozpocząć mozolną wędrówkę przez pustkowia. Na szczęście podczas gry mamy możliwość zdobycia samochodu za bardzo niewielkie pieniądze. Wystarczy tylko znaleźć pewną część. Dodatkowo w bagażniku można przechowywać dużo ciężkich rzeczy – amunicję, broń, stuff. Niestety, podczas podróży często napadają nas rabusie, wilki i mutanty. Czasami natrafiamy na kupców, z którymi możemy porozmawiać. A jeśli będziemy mieli szczęście (lub pecha), to trafimy na jedną z wielu ukrytych lokacji. Macie więc okazję potknąć się o ślad wielkiej stopy, pooglądać rozbitą stację MIR, stoczyć bój z szalonymi krowami, spotkać rycerzy króla Artura, cofnąć się o 80 lat wstecz do Vault 13, zabić spamera, naoliwić zbroję pewnemu nieszczęśnikowi na pustyni, przygarnąć psa przynoszącego ci pecha, przejść przez tajemniczy most, odkryć wrak promu i ciała członków załogi statku Enterprise ze Star Treka, utonąć w wysypisku odpadów toksycznych i odwiedzić wiele innych równie ciekawych miejsc.
Teren gry jest o wiele większy niż w jedynce po drodze zwiedzimy San Francisco, gdzie spotkamy żółtków. Doprawdy śmiesznie wyglądają. Można odnieść wrażenie, że to zupełnie inna gra. Nawet budynki przypominają orient. Z kolei Vault City jest miastem zbudowanym przy pomocy G.E.C.K.’a. To tu zachowało się prawo i porządek z czasów przed wojną. Ale tylko pozornie, jak się przekonacie. Tu zabudowanie jest z kolei „technologiczne”. Samo otwierające się drzwi, wieżyczki laserowe… Nawet muzyka jest tu inna niż w innych miastach.
Cała gra sprowadza się do znalezienia G.E.C.K.’a. Nie będzie to jednak takie proste. Zresztą słaba postać nie poradzi sobie z tym zadaniem, więc należy zbierać każdy punkt doświadczenia. Po zebraniu odpowiedniej ich liczby wskakujemy na wyższy poziom. Co trzy lub cztery poziomy dostajemy perka, czyli specjalną umiejętność. Oprócz tego dostajemy odpowiednią liczbę HP, więc na kilkunastym poziomie, wraz ze zbroją, przestajemy być „jednostrzałowcem” dla osiłków.
Tym sposobem doszedłem do walki. To ona właśnie odstraszała najbardziej (oprócz bariery językowej) potencjalnych graczy. Jest ona bowiem na tury, a nie na czas rzeczywisty. W zależności od zręczności mamy odpowiednią liczbę punktów i trzeba je przeznaczyć podczas swojej tury na strzał, celowanie, ogień ciągły, ruch, przeładowanie, lub zaglądnięcie do kieszeni/plecaka. Kiedy się skończą punkty akcji, następuje kolejka twoich kompanów i wrogów, a wtedy możesz się tylko modlić, by Marcus nie rozprół cię przez przypadek swoją obrotówką na strzępy, Vic przypadkiem nie przepołowił swoim laserem, Sulik nie zmiażdżył łba młotem, a wróg nie trafił.
Po wygranej walce zbieramy punkty doświadczenia i łup (zazwyczaj skromny, chyba że przeciwnik był tęgi – wtedy jego broń sprzeda się za niemało pieniędzy [tym razem dolarów, nie kapsli]).
Co by tu jeszcze napisać? Chyba tylko to, że F2 jest godnym sequelem i jeżeli spodobała ci się jedynka, z przyjemnością zagrasz w dwójkę. Pozostałym, rządnym więcej akcji, a mniej myślenia, polecam Fallout Tactics: Brotherhood of Steel. I jeszcze pytanie na koniec: KIEDY FALLOUT 3?!
Autor: OldEnt